Pierwsza noc odkąd wyruszyliśmy okazała się być przyjemnie ciepła i cieszyłam się, że dzięki wyprawie w nieznane miałam pretekst, by spać pod gołym niebem. Znaleźliśmy przytulne miejsce tuż przy wartkim strumyku, osłonięte bujną roślinnością od reszty świata, po czym położyliśmy się blisko siebie, nie mając nawet sił na rozmowę. Sanguis zaczął chrapać, gdy tylko zamknął powieki, a Nasir zawtórował mu minutę później. Odwróciłam się na plecy, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo i poddając się ogarniającemu mnie zmęczeniu.
Mój sen zaczął się zwyczajnie. Tropiłam dzikiego królika, który raz po raz migał mi między drzewami, jakby się ze mną drażnił. Podążając jego śladem, dotarłam do niewielkiej, obsypanej kwiatami polanki i zatrzymałam się, chłonąc opływające mnie zapachy. Gdy otworzyłam oczy, otaczali mnie łowcy – każdy z nich trzymał wycelowaną w moim kierunku kuszę, a ich oczy lśniły czystą nienawiścią. Ponownie zamknęłam powieki, ale obraz nie zniknął. Najeżyłam sierść, szczerząc kły i postanawiając, że nie poddam się bez walki. Pierwszy z łowców sięgnął po miecz, ale wtedy przed oczami mignął mi szary kształt i na mężczyznę rzuciła się smukła i zwinna wilczyca. Nie widziałam wyrazu jej pyska, ale słyszałam stłumiony krzyk łowcy, który po kilku sekundach zamienił się w bolesne jęki konającego. Wilczyca stanęła nad jego ciałem, oblizując się umoczonym we krwi językiem i ignorując mierzących do nas ludzi. Patrzyła mi prosto w oczy i chociaż nie potrafiłam przywołać ani jednego ostrego wspomnienia dotyczącego jej osoby, doskonale wiedziałam, kim była.
Moja matka pochyliła lekko głowę, szczerząc kły i wpatrując się we mnie wyczekująco.
Obudziłam się gwałtownie, przewracając się na brzuch i łapczywie łapiąc hausty chłodnego powietrza.
- To był tylko sen, to był tylko sen, to był tylko sen. – powtarzałam cicho, dysząc z wysiłkiem – Kolejny koszmar z rodzaju tych, jakie miewam co noc. Tylko sen, nic więcej.
Ale doskonale wiedziałam, że te słowa mnie nie uspokoją. Wypowiadałam je po każdym kolejnym koszmarze, a potem kładłam się z powrotem, marząc o śnie i jednocześnie się jego bojąc. Tym razem jednak nie byłam w stanie zasnąć ponownie. Spojrzałam na śpiącego spokojnie Sanguisa, a potem odwróciłam się, by zerknąć na Nasira, ale wilka nie było obok mnie. Zmarszczyłam brwi i wstałam, rozciągając zdrętwiałe mięśnie. Weszłam do strumienia, unosząc łeb i przymykając powieki. Czekałam, aż spokojne odgłosy uśpionego i czujnego jednocześni lasu uspokoją moje łomoczące serce.
- Animae?
Otworzyłam oczy, ale nie odwróciłam się, rozpoznawszy głos Nasira.
- Wszystko w porządku? – spytał wilk z troską.
- Czy wilczyca, która wstaje w środku nocy, żeby postać sobie z łapami w strumieniu i posłuchać wiatru to naprawdę aż tak dziwny widok?
Mogłabym przysiąc, że słyszałam, jak się uśmiecha. Odwróciłam się zwinnie, ochlapując go wodą.
- Często budzisz się, żeby postać w strumieniu? – zapytał Nasir uprzejmie, uchylając się jednocześnie przed szybującymi w jego stronę kropelkami.
- Coś mi mówi, że nie byłby to najdziwniejszy wilczy zwyczaj, jaki widziałeś. – odpowiedziałam, uśmiechając się blado.
- Prawdopodobnie nie. – przyznał.
- A ty co robisz na nogach o tej porze?
- Obudziłem się i nie mogłem już zasnąć. Wstałem, żeby się przespacerować i właśnie miałem wracać, ale moja nadzieja, że po prostu zasnę u twego boku, legła w gruzach, gdy cię tu zobaczyłem.
- Wszystko jeszcze przed nami. – mruknęłam, rzucając mu rozbawione spojrzenie.
- Więc może spacer? – zaproponował, wyciągając łapę w moim kierunku.
Kiwnęłam głową. Weszliśmy w las, idąc tak blisko siebie, że czułam jak nasze barki ocierają się o siebie.
- Co ci się śniło? – spytał cicho.
- Skąd wiesz…?
- Łatwo odczytać twoje emocje. Byłaś przygnębiona i przestraszona, ale nie zszokowana. Często miewasz takie koszmary, prawda?
- Co noc. – westchnęłam, wpatrując się we własne łapy.
- Chcesz powiedzieć mi, co ci się śniło?
- Właściwie zawsze śnię o tym samym. Dzisiaj po raz pierwszy zobaczyłam łowców, ale to nie oni byli najważniejsi.
Nasir milczał, wpatrując się we mnie badawczo. Nawet nie zauważyłam, kiedy doszliśmy do niewielkiej polanki i zatrzymaliśmy się na jej obrzeżu.
- Czasami jest tylko moja matka, tak jak dzisiaj. – powiedziałam stłumionym głosem – Czasami jest też mój ojciec. Zmienia się sceneria, ale zawsze robią to samo: mordują. W mojej obronie albo w moim towarzystwie, czasem nawet bez świadomości, że jestem obok.
- Czy to tak ich zapamiętałaś?
- Pamiętam ich ciepło, pamiętam smak mleka mojej matki, pamiętam leżenie w objęciach ojca... Nigdy nie widziałam ich polujących, zawsze przynosili zdobycze do mnie. - zawahałam się – A potem już ich nie było i od tego czasu widuje tylko ich wypaczone wizerunki w koszmarach sennych. Dlaczego tak się dzieje…?
Nasir westchnął cicho.
- Kojarzysz ich z bólem i stratą. – powiedział łagodnie – Może twój umysł przekształca te emocje w strach i dlatego pokazuje ci takie a nie inne obrazy.
- Przyzwyczaiłam się, że budzą mnie sny z krwią ich ofiar w roli głównej. – wyznałam – Ale wciąż nie potrafię tego zrozumieć. Nie byli mordercami.
- Oczywiście, że nie. – żachnął się mój towarzysz – Jesteś ich córką i to ty wiesz najlepiej.
Spojrzałam na niego z wdzięcznością. Uśmiechnął się, ale zanim zdążyłam odwzajemnić uśmiech, moje uszy zanotowały coś niepasującego do leśnego otoczenia.
Wychwycił ten dźwięk sekundę wcześniej niż ja. Następne, co poczułam, to jego ciało przygniatające mnie do ziemi i przekleństwa łowców, których bełt tkwił teraz w korze potężnego dębu.
Dokładnie tam, gdzie przed chwilą stałam.
- Animae! – głos Nasira obudził mnie z odrętwienia. Poderwałam się szybko, uchylając się przed kolejnym pociskiem. Jak łowcy nas znaleźli...? Nie mogli wiedzieć, że opuściliśmy nasz teren. Cóż, teraz już wiedzieli i bynajmniej im się to nie podobało. Na polanę wpadł czarny koń, którego jeździec trzymał wycelowaną w nas kuszę. Musiało być ich więcej, słyszałam tętent kopyt i ludzkie nawoływania. Nasir zaklął cicho. Odwróciliśmy się oboje i puściliśmy się biegiem przed siebie, kierując się w stronę strumienia. Kolejny bełt minął liznął moje ucho. Łowcy byli coraz bliżej.
- Tutaj! – krzyk goniącego nas mężczyzny był przepełniony nienawiścią. Usłyszałam głuchy odgłos, jaki jego buty wydały po zetknięciu z ziemią, a następnie świst kolejnego pocisku.
- Na bok! – Nasir wepchnął mnie między drzewa, ale moją jedyną myślą było, że nie zdążymy.
Powietrze przeszył okrzyk bólu i znajomy czarny kształt wyskoczył z pomiędzy drzew.
- Sanguisie! – wrzasnęłam.
Wilk rzucił się biegiem za nami, pozostawiając w tyle leżącego w kałuży krwi łowcę. Mknęliśmy lasem, wsłuchując się czujnie z odgłosy pościgu i skupiając się na nie tak łatwym zadaniu omijania drzew. Zza horyzontu zaczęło wyłaniać się czerwone słońce i trochę żałowałam, że nie mam czasu na podziwianie krajobrazu.
Biegnąć tuż obok strumienia nieoczekiwanie znaleźliśmy się na brzegu rzeki. Nie była szeroka, ale głęboka owszem.
- To nasza szansa. – warknął Sanguis, nie zwalniając ani na moment. – Będą musieli przeprowadzić konie przez bród, a trochę czasu im zajmie, zanim go w ogóle znajdą. Szybko! Animae, pomóż mi, musimy udźwignąć Nasira.
- Zwariowałeś? – zainteresował się wilk – Mogę przepłynąć.
- Tak, ponieważ mamy mnóstwo czasu na badanie nurtu, szukanie wirów i przeprawianie się przez te głazy. To tylko kilkoro uzbrojonych po zęby łowców.
- Sanguisie, puść mnie w tej chwili!
- Nasir, nie mamy czasu! – popędziłam go – Po prostu złap się mnie.
Wilk spojrzał na mnie podejrzliwie, ale posłuchał, wczepiając się we mnie mocno. Wystartowałam, na wpół lecąc, na wpół go holując, tak że gdy wylądowaliśmy po drugiej stronie miał do połowy zamoczoną sierść.
- Między drzewa, szybko! – zakomenderował Sanguis. Posłuchaliśmy go, znikając ludziom z oczu w momencie, w którym dopadli rzeki. Słyszeliśmy jeszcze ich pełne przekleństw okrzyki i kilka pojedynczych bełtów wbijających się w drzewa, ale nie zatrzymywaliśmy się, a odgłosy pościgu szybko zostały za nami.
< Nasir, dokończysz?>