sobota, 6 września 2014

Od Mirificusa

Pierwsze dni po powrocie Sanguisa pamiętam jako niekończący się ciąg tych samych czynności wykonywanych w kółko i w kółko. Moje główne zadanie polegało na przynoszeniu jedzenia do chatki Taigi, by szamanka nie musiała odchodzić od posłania rannego. Siłą rzeczy nosiłem też porcję dla Animae, której Taiga nie potrafiła żadnymi sposobami skłonić do wyjścia za próg jej domku. Szczerze powiedziawszy to szamanka też robiła głównie dwie rzeczy - doglądała Sanguisa i narzekała, że kręcimy się jej pod nogami.
Stan wilka nie był najlepszy i choć nikt nie powiedział tego otwarcie, wszyscy woleliśmy unikać zastanawiania się na tym, ile jeszcze wytrzyma jego organizm. Rana na szyi okazała się być najgłębsza, ale Taigę dużo bardziej martwiło jedno z zadrapań na barku, w które wdała się infekcja. Półeczka nad posłaniem naszego przyjaciela cała zastawiona była buteleczkami z miksturami leczniczymi i kłębami bandaża, którego zmiany były jedyną rzeczą, do jakiej szamanka dopuszczała Animae. Od czasu do czasu w chatce pojawiała się Dream albo szczeniaki, które pozbawione towarzystwa swojej opiekunki całymi dniami szlajały się po lesie bez celu. Życie watahy, na której przyszłość staraliśmy się patrzeć optymistycznie od czasu zakończenia epidemii, nieznośnie się wlokło i nawet zwierzyna zdawała się być rozkojarzona.
Po upływie tygodnia wszyscy byli już na tyle zdesperowani, że Dream zaczęła wymyślać nam dodatkowe zadania, byleby tylko oderwać nas od depresyjnych myśli, ale wtedy właśnie nadszedł ten długo oczekiwany przełom i nasz przyjaciel po raz pierwszy obudził się z jasnym umysłem, strząsając z czoła mokrą szmatkę nasączoną wywarem z ziół. Pierwszym sensownym słowem, jakie powiedział, było przekleństwo, co w połączeniu z jego poważnym tonem doprowadziło mnie i Animae do takiego śmiechu, że gdy zwabiona tym nietypowym odgłosem Dream wpadła do chatki, oboje leżeliśmy na podłodze, starając się uspokoić. Okazało się to trudniejsze, niż by się wydawało i gdy Sanguis powtórzył alfie, co nas tak rozbawiło, wilczyca zareagowała tak samo jak my, wprawiając Taigę w oburzenie pomieszane z irytacją.
Od tego dnia eliksiry i zaklęcia szamanki zaczęły faktycznie działać i rany naszego przyjaciela goiły się w niesamowitym tempie. Gdy po kolejnym tygodniu wyszedł przed chatkę o własnych siłach, nikt z nas nie chciał uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno był tylko masą skłębionego futra leżącego na posłaniu w otoczeniu zakrwawionych bandaży i dziwnych mikstur.
- Jest silniejszy, niż nam się wydaje. - mruknęła Taiga, obserwując swojego pacjenta leżącego na trawie z Animae i zaśmiewającego się do rozpuku z jej min.
- To wojownik. - uśmiechnąłem się lekko - Musi być silny.
- Nie to miałam na myśli. - odpowiedziała Taiga cicho, po czym odwróciła się na pięcie i weszła z powrotem do chatki.

piątek, 5 września 2014

Od Animae

- SANGUIS!
Minęła dłuższa chwila zanim dotarło do mnie, że krzyk dobiegał z mojego własnego gardła. Rzuciłam się w kierunku słaniającego się na nogach wilka i podparłam go barkiem, prowadząc go pod drzewa, gdzie zwalił się na ziemię bez najmniejszego jęku. Jego lśniąca niegdyś sierść była teraz pełna liści, gałązek i zakrzepłej krwi, a szyję zdobił głęboki ślad po wilczych zębach.
- Animae? - usłyszałam głos Mirificusa w tej samej chwili, w której mój nos wyłapał jego zapach w powietrzu.
- Tutaj! - odkrzyknęłam.
Wilk przemknął koło mnie z zadziwiającą prędkością, odsuwając mnie lekko i obrzucając rany Sanguisa czujnym spojrzeniem.
- Stracił dużo krwi. Nie jestem pewien, jakim cudem się tu doczołgał, ale ktokolwiek go tak urządził, jest w poważnych tarapatach. Animae, pomóż mi go zanieść do Taigi. Jeśli ktoś ma mu pomóc, to właśnie ona.
Skinęłam głową w milczeniu. Wspólnymi siłami dźwignęliśmy przyjaciela i skierowaliśmy się w kierunku chatki szamanki, nie odzywając się ani słowem.

Od Sanguisa CD

Pojawił się znikąd, ale to, czego nie widziały moje oczy, nie mogło się ukryć przed uszami i nosem. Maksymalnie wyostrzone zmysły ostrzegły mnie w porę, a moje ciało zareagowało instynktownie, gdy tylko wyczułem zagrożenie.
Cios. Unik. Skok. Pojedyncze spojrzenie oceniające odległość między nami a skałą, półobrót i znów cios. Unik. Cios. Skok. Prawdopodobnie wyglądaliśmy, jakbyśmy w absolutnym milczeniu odgrywali zaplanowaną scenę, jakbyśmy przez lata ćwiczyli nie walkę jako umiejętność, lecz walkę jako ten jeden konkretny pojedynek. Wilk przeciwko wilkowi. Morderca tysięcy i syn, brat, kuzyn, przyjaciel zamordowanych.
Warczeliśmy oboje, rzucając się na siebie nawzajem i odskakując w trudnym do przewidzenia rytmie, ale żaden z nas nie był w stanie powalić drugiego na ziemię. Z jego barku ciekła krew, mieszając się na ziemistym podłożu z moją własną, chociaż konkretnego pochodzenia tej ostatniej nie byłem do końca pewien.
- Możesz próbować mnie zranić. - wycharczał, stając naprzeciwko mnie - Ale oboje wiemy doskonale, że skończysz jak twoja słodka rodzinka.
Nie odpowiedziałem, nie miałem czasu. Gdy tylko skończył mówić, rzuciłem mu się do gardła.

środa, 20 sierpnia 2014

Od Farlilla cz. 3

Kiedy powróciłem do poszukiwań przejścia na drugą stronę kątem oka zauważyłem coś co przypominało mi biegnącego wilka. Postanowiłem nie zwracać na to uwagi. Znalazłem przewrócony pień. Deszcz lał niemiłosiernie, więc był on śliski, a na dnie wąwozu utworzyła się nie mała rzeczka. Miałem przeczucie, że gdzieś tam jest wataha. Pierwsze kroki były niepewne. Mniej więcej w połowie usłyszałem trzask. Drzewo pękało, a ja nie wiedziałem co robić. Zacząłem biec. Jedną łapą byłem po drugiej stronie, lecz spadłem. Woda okazała się głębsza niż myślałem. Targała mną na wszystkie strony, a ja próbowałem się czegoś uchwycić. Rąbnąłem głową w kamień i straciłem przytomność. Kiedy się obudziłem rana na mych plecach krwawiła, zaś w mej głowie dudniło „Przychodzą z deszczem”…

niedziela, 17 sierpnia 2014

Od Sanguisa

Pierwsze parę dni mojej wyprawy pamiętam jak przez mgłę. Zaczęło się od pojedynczego tropu, który odnalazłem w czasie polowania, a potem wszystko potoczyło się błyskawicznie - powrót na tereny watahy, rozmowa z Dream na temat moich planów, pożegnanie z Mirificusem i Animae, na których wpadłem po drodze, a potem szalony bieg przez las, który zapoczątkował wszystkie następne wydarzenia. Nie pamiętam, żeby przez te parę dni jadł czy odpoczywał; wiem tylko, że moje łapy same niosły mnie do przodu, a wszystkie zmysły pochłonął ten jeden, jedyny cel, któremu poświęciłem się całkowicie i który wypełnił mój umysł, wypychając z niego wszystkie inne pragnienia. Ścigałem mordercę zbyt dobrze wyszkolonego, bym mógł sobie pozwolić na najmniejsze choćby potknięcie.
Z czasem tropy były coraz wyraźniejsze. Po tygodniu podróży wszedłem na tereny, na których zapach ściganego przeze mnie wilka był obecny niemalże wszędzie. Sam też zostawiałem za sobą wyraźne ślady, ale nie dbałem o to, czy to ja odnajdę jego, czy on mnie - ważne było jedynie, by go w końcu dopaść. Mogłem być członkiem nowej watahy, pomagać wszystkim dookoła i spędzać miło czas z przyjaciółmi, ale nie zapomniałem jeszcze, jak to jest być wojownikiem. I teraz ta wiedza miała mi się przydać.

CDN

środa, 13 sierpnia 2014

Od Animae

- Oddawaj!
- Nie, to moje! Znajdź sobie własne!
- Zostaw to!
- Puść!
- Nie ma nawet mowy, oddaj!
- Au!
- ANIMAE!
Westchnęłam głęboko, lustrując wzrokiem kotłujące się na podłodze wilczki. Morphine była już na tyle dorosła, żebym mogła choć na chwilę posadzić ją w kącie i kazać się sobą zająć, ale Euphoria i Thalia były nie do zniesienia, gdy nie pozwalało im się wychodzić. Chyba nam wszystkim przydałaby się przerwa od leśnej nory, w której ukryłam się ze szczeniakami, gdy nastała zaraza.
Wstałam powoli i podeszłam do swoich podopiecznych. Jednym ruchem wyrwałam im będący przyczyną sporu patyk i z cichym chrupnięciem przełamałam go na pół, oddając każdej po kawałku. Odeszłam kawałek i wychyliłam się przez otwór wejściowy, lustrując otaczający nas las. Krzaki tuż koło mnie poruszyły się i wyłonił się z nich Mirificus, trzymający w pysku kilka świeżo zabitych królików.
- Nareszcie, - westchnęłam z ulgą - Już myślałam, że nigdy nie przyjdziesz. Zwariuję tu z tymi szczeniakami.
- Tym razem wracasz ze mną do domu. - odpowiedział wilk z zawadiackim uśmiechem, rzucając mi króliki prosto pod przednie łapy - Dream stwierdziła, że zaklęcia ochronne są wystarczające i nic więcej nam nie grozi.
- Jakieś wieści od Sanguisa?
- Na razie nie.
Odwróciłam się i napotkałam badawczy wzrok Morphine. Skinęłam lekko głową, by wstała i podeszła do bawiących się towarzyszek, po czym zostawiłam jej pozbieranie młodszej siostry i jej koleżanki, a sama wyszłam z Mirificusem na zewnątrz, z ulgą napełniając płuca świeżym powietrzem.
- Będzie tak jak dawniej? - spytałam z nadzieją, przełamując milczenie.
Wilk pokręcił głową.
- Na pewno nie. - odpowiedział cicho - Ale będzie dobrze.

Od Mirificusa

Ciężkie chmury zwiastowały popołudniowy deszcz i naprawdę chciałbym posłuchać ich wskazówek i ukryć się gdzieś w ciepłych korytarzach watahy, ale miałem robotę do wykonania. W pewnym sensie nawet się cieszyłem, że mogę wyrwać się do lasu, bo widok szalejących w zarazie wilków wciąż prześladował mnie na każdym kroku. Nawet po opanowaniu plagi wszędzie zostały jej wspomnienia - ślady zakrwawionych pazurów na ścianach, rozkopane wejścia, zniszczone meble, młode drzewka powyrywane razem z korzeniami... Ziemia nasiąkła krwią, ale las pozostał spokojny, jeżeli tylko potrafiło się wyrzucić z pamięci głosy wyjących w opętaniu towarzyszy.
Biegłem szybko, by móc zakończyć polowanie przed nocą, ale wszędzie wokół czułem tylko zapach zarazy i zabitych przez nią wilków. By odnaleźć zwierzynę, musiałem zawędrować daleko od naszych terenów, a i wtedy nie miałem gwarancji powodzenia. Bez towarzystwa Sanguisa polowanie wydawało się męczarnią, choć kiedyś lubiłem przecież samotne wyprawy. Miałem nadzieję, że gdziekolwiek jest mój przyjaciel, niedługo wróci do domu... albo raczej tego, co z niego pozostało.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Od Farilla cz. 2

Zanim wyruszyłem zjadłem to co upolowałem wcześniej i napoiłem się w pobliskim źródle. Przekroczyłem próg jaskini i w mej głowie pojawiło się pytanie o kierunek w którym powinienem pójść. Postanowiłem iść prosto.
Po paru godzinach drogi stanąłem nad wąwozem. Ściana była za stroma, aby zejść. Musiałem przedostać się na drugą stronę. Postanowiłem poszukać mostu, albo czegoś takiego. Niestety nie mogłem niczego takiego znaleźć, więc postanowiłem upolować coś w pobliskim lesie i znaleźć jakąś kryjówkę.
Po udanym polowaniu udałem się na spoczynek do dziury pod obalonym drzewem.

CDN

piątek, 8 sierpnia 2014

Od Farilla

 Kiedy nadeszła zaraza uciekłem. Śmierć pierwszych wilków przypomniała mi rodzinę. Stchórzyłem. Uciekłem w nocy, gdy starsze wilki wynosiły martwe ciała.
Siedziałem w jaskini, a deszcz odgradzał mnie od świata. Myślałem o rodzinie, o ich śmierci i chęci zabicia mnie. Po pewnym czasie naszła mnie fala myśli o watasze, o tym jak mi pomogli nie zwariować. Poczułem się podle, że ich tak zostawiłem. Powinienem im pomagać. Pewnie teraz o mnie zapomnieli i stwierdzili, że nie żyje. Postanowiłem wrócić…

CDN

Crystal - nowa członkini!

Imię: Crystal
Wiek: 3 lata
Płeć: Samica
Zdolności:
-Iluzja - użytkownik potrafi utworzyć iluzję
-Klątwa
-Hipnoza - Polega on na zahipnotyzowaniu przeciwnika
Poziom mocy: I
Charakter: Crystal to odważna i śmiała wadera. Nie lęka się niczego. Crystal często się buntuje. Jest agresywna do obcych. Jest bardzo sprytna i inteligentna. Jej motto życiowe to: Trzeba się śmiać, wariatkę grać, szczęśliwą być i z życia drwić.
Stanowisko: Szpieg
Zauroczenie: "To nie w moim stylu..."
Rodzina: Żyje po za tą watahą.
Talizman:

czwartek, 31 lipca 2014

Od Dream "Drugie otwarcie"

Zaskakujące, ile może się wydarzyć zaledwie w kilka dni. Ani się obejrzeliśmy, a w okolicy pojawiły się pierwsze oznaki nadchodzącej zarazy. Niedługo potem rozwinęła się na dobre i mogliśmy się przekonać na własne oczy, jak bardzo była niebezpieczna. Dla kogoś, kto został ugryziony przez zarażonego lub oddychał powietrzem zawierającym zarodniki dziwnego grzyba, było już za późno. W kilka godzin zamieniał się w bezrozumnego potwora, którego jedynym celem było dalsze rozprzestrzenianie choroby.
Niewielu udało się przetrwać, tylko dzięki kwarantannie i kilku nieprzyjemnym "szczepionkom". Spokojnie mogliśmy się poczuć dopiero gdy udało się wspólnie z Taigą utworzyć nowe zaklęcie ochraniające i oczyszczające. Las został przygotowany do powrotu zwierząt, a przekształcone w nienaturalny sposób ciała ofiar zakopane gdzieś na Pustkowiu.

----------

Szkoda, że muszę to zrobić, ale większość wilków zostaje uznana zaginionych. Dla ciekawych: Wataha zaczyna swoje życie od nowa, zapraszam do dołączenia :) 


Wprowadzam również pewną zmianę: od teraz karta postaci każdego nowego wilka będzie publikowana również na Stronie głównej. 

sobota, 28 czerwca 2014

(Nie)drobna uwaga

ALARM!

Aktywność na blogu spadła do zera, gdyby było to możliwe, pewnie i do wartości ujemnych!
Niedługo starymi historiami pożywią się wirtualne książkojady! (Nie, spokojnie, tak na prawdę nie usunę niczego, historie były za ciekawe, żeby po prostu ślad po nich zaginął...)
Ale wilki wydają się być trochę jakby martwe :(

Dlatego ogłaszam, że jeśli ktokolwiek z właścicieli wilków przypadkiem czyta ten post, niech wyśle do mnie opowiadanie! Teoretycznie wszystkie wilki mogłabym uznać za zaginione, coś mnie jednak naszło, żeby dać Wam jeszcze ostatnią szansę.
Czas ostateczny: powiedzmy... 12 lipca? Tak, w zupełności wystarczy. Więc do 12 lipca.
Coś mi podpowiada, że wtedy nadejdzie straszna plaga (według Taigi co prawda my już nią jesteśmy... Ale podobno ma to być coś jeszcze gorszego. Zaraza jakaś.) Mało ruchliwe wilki zostaną zarażone na śmierć.
Dlatego powtarzam, chętni do pisania niech się odezwą   :)

wtorek, 6 maja 2014

Od Dream CD Thalii

-Mówiąc "umieści" masz na myśli to, gdzie będziecie od teraz mieszkać? -poprawiłam- Wszyscy śpimy w jednej wspólnej jaskini. Jest na tyle duża, że zmieściła by się tam ponad setka wilków i nadal mogłyby one wymachiwać łapami na wszystkie strony nie trącając przy tym nikogo.
-Może będziemy sąsiadkami? -usłyszałam cichy głos Thalii.
-Czemu nie...? -mruknęła w odpowiedzi Morphine. Pomimo tego tonu czułam, że i ona cieszy się z nowego towarzystwa równie bardzo co Thalia.
Miałam nadzieję, że cała trójka będzie się dobrze dogadywać. Inaczej Animae przybyłoby więcej kłopotów niż radości.
Znalazłyśmy się w końcu przed Górą Sāmon. Młode wilki spojrzały w stronę nieba szukając jej szczytu, ukrywał się on jednak za zasłoną gęstego lasu.
-No, chodźcie do środka -popędziłam je do wejścia- Zaraz wejdziemy do biblioteki. Tam z chęcią dowiem się czegoś więcej o was, muszę uzupełnić notatki w księdze i potem będziecie już wolne.

<Euphoria? Morphine? (PS Bardzo przepraszam, że tak długo trwało pisanie na dodatek jeszcze tak krótkiego tekstu, ale jakoś wypadło mi to z głowy...)>

wtorek, 8 kwietnia 2014

Od Thalii CD Dream

Kiedy wracałyśmy od Tajgi dowiedziałam się, że Morphie i Euphoria są siostrami ale nie bliźniaczymi. Morphie jest rok starsza od swojej siostry ale Euphoria z kolej jest w moim wieku. ,,Fajnie-pomyślałam.-Towarzystwo niewiele starsze ode mnie."
W pewnym momencie Morphie podeszła do Alfy z zapytaniem:
-Dream, gdzie nas pani umieści?
Wytężyłam słuch bo tez byłam tego ciekawa.

Dream?

czwartek, 27 marca 2014

Od Dream CD Thalii

-Niedługo je odwiedzimy -zapewniłam Thalię po czy udałam się w stronę swojego legowiska.
Przez kolejny tydzień, codziennie chodziłyśmy razem do Chatki Szamanów sprawdzać, czy szczeniaki się obudziły. Poziom szczęścia zmieniał się u Thalii według stałej zasady: wysoki przy wyjściu z Góry, malał wraz z drogą przez las, żeby znów osiągnąć szczyt gdy tylko naszym oczom ukazywał się drewniany domek i dojść do zera gdy okazywało się, że z wilki nadal się nie obudziły. Któregoś jednak dnia, po zapukaniu do drzwi zamiast głośnego "Do widzenia" usłyszałyśmy "Proszę wejść".
Thalia pierwsza wpadła do środka, ja weszłam zaraz po niej. Na środku pokoju koło Terry stała młoda wadera o szarej sierści. Zwróciła na nas swój jaskrawozielony wzrok.
-Kim jesteście? -spytała nieznajoma wilczyca zaniepokojona. Wnioskując z pytania szamanka widocznie jeszcze o nas nie wspomniała.
-Weź je stąd bo nie ręczę za siebie i wyląduje na nich coś ostrego. -warknęła Taiga przerywając jej. Podniosła z ziemi resztki potłuczonej filiżanki. Chyba powinna przestawić się na mniej delikatne naczynia, odkąd tu jestem zdarzyło się to już...- Czwarta z kolekcji -... dokładnie cztery razy.
-Kim jesteście?! -wadera nie ustępowała.
-Spokojnie. Jestem Dream, samica alfa Watahy Firefly, która zamieszkuje te tereny. -odpowiedziałam- Ja i mój przyjaciel Mirificus uratowaliśmy was z Laboratorium i przynieśliśmy tutaj.
-Niestety -prychnęła Taiga.
W tym czasie zza bliżej nieokreślonego kształtem mebla wyłoniło się drugie ze znalezionych szczeniąt. Czarna wilczyca podobnie jak towarzyszka miała intensywnie zielone oczy.
-Miło mi poznać. Jestem Euphoria -przedstawiła się i z uśmiechem spojrzała na Thalię, która do tej pory trzymała się nieco z tyłu.
-A to jest Thalia. -powiedziałam idąc za jej wzrokiem -Znalazła się tutaj niewiele przed wami -mała podeszła bliżej nowo poznanej wadery. Spojrzałam tymczasem na szarą wilczycę- Może i ty się przedstawisz?
Namyśliła się chwilę.
-Pozwolisz nam tu zostać? -odpowiedziała w końcu pytaniem.
-Jeśli nie macie dokąd wracać... To tak.
Uśmiechnęła się lekko a w jej oczach można było dostrzec ulgę.
-Morphine. Jestem Morphine. I.. dziękuję za pomoc -wydusiła z siebie zwracając się również do Taigi.
Szamanka udawała, że nie słyszy, wycierała tylko szmatką jedną z wielu i tak czystych półek. Nikt nie dostrzegł jej wyrazy twarzy.
-W takim razie chodźcie ze mną, pokażę wam okolicę i wpiszę na listę.
-Listę czego? -odezwała się Euphoria.
-Listę członków Watahy. Wtedy będziecie mogły opowiedzieć mi swoje historie.
Podczas krótkiej przechadzki cała młoda trójka zapoznawała się jednocześnie ze sobą.

<Thalia? Euphoria? Morphine?>

Od Farilla CD Loneris

Ma rana powoli się goiła, zaś ból słabł. Pośród tych wszystkich wilków czułem się nie swojo. Moja poprzednia wataha składała się wyłącznie jednej rodziny. Postanowiłem wybrać się na przechadzkę, aby wszystko sobie przemyśleć.
Po pewnym czasie usłyszałem dziwny dźwięk, jakby ktoś spadał. Pobiegłem w tamtym kierunku, lecz w połowie drogi musiałem zwolnić gdyż rana znów mnie bolała. Kiedy już byłem na miejscu spojrzałem w głąb przepaści. Na półce skalnej leżała Loneris. Jej biała sierść kontrastowała z plamą krwi pod jej ciałem. Spojrzała na mnie, a w jej wzroku widać było lekką prośbę o pomoc. Nie widziałem co zrobić. Przez mózg przeszła mi myśl, aby tam zejść, jednak nie mógłbym tam wrócić. Postanowiłem pobiec po pomoc. Pierwszym napotkanym wilkiem była Livia.

(Proszę o kontynuacje Livie)

wtorek, 18 marca 2014

Od Livii

Obudziłam się, było ciemno i zimno. Tak szczerze to prawie nie pamiętam. Miałam niecałe 2 miesiące! Nigdzie nie było żadnych wilków. Byłam sama. Jeszcze nie wiecie ale jestem najsłabsza z rodzeństwa i może dla tego mnie zostawili? Parę dni temu wyschły źródła i wyruszyliśmy w daleką podróż. Zaczęłam płakać ale zaraz przestałam! Nade mną krążył straszny orzeł. Był wielki i zapewne usłyszał mój płacz. Uciekałam jak najszybciej i w końcu trafiłam na mała gromadkę wilków. Gdy mnie zobaczyły zaraz zabrały mnie ( byłam wykończona ) do siebie. Tak się tu znalazłam.

Od Thalii CD Dream

Otwarłam szeroko oczy.
-O... A mogę ich odwiedzić?-zapytałam.-Poznałabym ich i Taigę...

<Dream?>

środa, 12 marca 2014

Od Loneris

Siedziałam na skraju urwiska spoglądając w dal. Nikt na mnie nie zwracał uwagi. Byłam nikim. Byłam niepotrzebna. Tam w dole ktoś był, i był nastawiony wrogo. Ale nikt mnie nie słuchał. Siedząc myślałam, jak się zabić. W końcu nikt by mnie nie opłakiwał. Postanowiłam. Skoczę, tak po prostu. Krótki upadek, a potem nic. Wieczny odpoczynek. Skoczyłam, ale upadłam na półkę skalną w stanie agonii. Nie chce cierpieć. Chcę albo śmierci, albo pomocy.
(Czy ktoś się ulituje?)

środa, 5 marca 2014

Od Dream CD Thalii

Zatrzymałam się zmieszana. Wciąż nie przyzwyczaiłam się do tego typu zwrotów.
-Mów mi po prostu Dream -odpowiedziałam z uśmiechem- A ty, jak masz na imię?
-Thalia -odpowiedziała mała, dumnie podnosząc pyszczek.
-To bardzo ładne imię. A teraz wybacz, ale mam parę ważnych spraw, którymi muszę się zająć.
Kolejnych kilka godzin spędziłam więc na witaniu nowych wilków, przyjmowaniu informacji o tych, którzy postanowili odejść (co było wyjątkowo przykre) jak i przesiadywaniu w chatce Taigi, która zgodziła się zająć uwolnionymi szczeniakami. Dopiero późnym wieczorem znalazłam chwilę wolnego czasu. Podeszłam do legowiska Thalii i z ulgą stwierdziłam, że jeszcze nie śpi.
-Mam dla ciebie miłą wiadomość.
Thalia przerwała na chwilę rysowanie.
-Tak?
-Będziesz miała towarzystwo w swoim wieku. Podczas wyprawy znaleźliśmy dwójkę szczeniaków. Muszą tylko się obudzić, ale są pod opieką Taigi, więc nie potrwa to długo.

<Thalia? :) >

Od Dream CD Rozalii

-Nie przejmuj się -odpowiedziałam przyjaznym tonem. Zdążyłam zauważyć, że Rozalia tylko po głosie może odczytywać uczucia- Lubię gości.
Na te słowa wilczyca wyraźnie się uspokoiła.
-Widzę, że długo podróżowałaś? -ciągnęłam dalej rozmowę.
Kiwnęła głową.
-Jak do tej pory w żadnej z watah nie byłam mile widziana...
-Więc będę pierwsza, która ci zaproponuje przyjęcie? -spytałam radośnie.
-No... tak. -wilczyca rozpromieniła się- Na prawdę mogę dołączyć?
-Oczywiście!
Zaprowadziłam Roz do Głównej Kwatery i zajęłam się procedurami związanymi z przyjmowaniem nowych członków.
-Witaj w domu! -oznajmiłam po wpisaniu kilu informacji do księgi.

wtorek, 4 marca 2014

Od Rozalii CD Akaymona

-Z chęcią. - powiedziałam krótko z lekkim uśmiechem.
Przez kilka minut siedzieliśmy w ciszy. Ptaki zaczęły swój wieczorny świergot, a promienie słoneczne były coraz mniej wyczuwalne. Moje futro zaczął muskać chłodny wiatr. Noir zaczął lekko skubać mnie w ucho i cicho krakać. Dawał mi do zrozumienia, że niedługo się z ciemni i powinniśmy już wracać.
-Nondum Noir... - szepnęłam do przyjaciela.
-Po jakiemu to? - spytał zaciekawiony basior.
-Łacina. - szepnęłam - Noir mówi tylko po łacinie.
Mój przewodnik coraz uporczywiej zaczął ciągnąć mnie w ucho.
-Ja już... Ja już będę wracać do jaskini. - wstałam i odwracając się na pięcie ruszyłam w stronę siedziby.
Zrobiłam kilka kroków w przód, a u mego boku poczułam obecność basiora. Przez całą drogę nie rozmawialiśmy. Basior nie był rozmowny, a ja bałam się zacząć rozmowy z obcym. Szłam do przody, a mój przewodnik informował mnie o wszystkich kamieniach, korzeniach drzew i zakrętach. Akaymon był pierwszym wilkiem jakiego tu poznałam... No może oprócz Dream, która zaprosiła mnie do watahy. Basior zdawał się być miły, nie komentował mojego kalectwa...
-Już jesteśmy na miejscu. Może masz ochotę coś zjeść? - usłyszałam jego serdeczny głos.
-Nie, dziękuję... Nie jestem głodna. - westchnęłam - Dzisiaj pójdę spać wcześniej.
Powolnym krokiem ruszyłam w stronę sypialni, a kiedy tam dotarłam ułożyłam się wygodnie na posłaniu. Zaczęłam rozmyślać jak będzie wyglądać jutrzejszy dzień, lecz po chwili usnęłam.

< Akaymon? >

Od Thalii

Leżałam na swoim legowisku kiedy z lasu wyłoniły się wilki. Przyjrzałam się im uważnie ale nie rozpoznałam w nich nikogo kogo zdążyłam już zobaczyć na terenach watahy.
-Animae kto to są?-zapytałam.
Wadera się uśmiechnęła.
-Kto to jest.-poprawiła mnie.-To jest Samica Alfa tej watahy, Dream. Oraz Mirificus.
-A gdzie oni byli?
-Na wyprawie. Musieli zdobyć.. coś-odpowiedziała.-Choć to ich poznasz.
Podniosłam się z legowiska i ruszyłam za Animae zastanawiając się jak zwracać się do głowy całej watahy. Kiedy podeszliśmy do wilków popatrzyłam na Dream i położyłam się przed nią.
-Pani Samica Alfa....-powiedziałam.

<Dream?>

sobota, 1 marca 2014

Od Loneris

Spałam na piasku, w jedynym suchym miejscu, bo ukrytym pod wielkim dębem. Wczorajsza ulewa nie uszczędziła żadnego liścia, kwiata, ani źdźbła trawy. Para z rozgrzanej porannym słońcem ziemi unosiła się do chmur. Nagle poczułam wstrząsy, coraz mocniejsze. Krople deszczu z liści mojego dębu zaczeły spadać na mój nos.
-Co do...- nie zdążyłam dokończyć. Powietrze przeszył niski, głuchy ryk. Karibu. Nie zdążyłam pomyśleć, a już musiałam odskoczyć przed ogromnym cielęciem. Karibu nie opuszczają swoich łąk bez powodu. Nad wzgórzem krążyły sępy i kruki. Pobiegłam do Akaymona. W końcu jest wojownikiem.
-Ktoś tam jest.
(Akaymon, dokończ proszę.)

Od Akaymona

Już od dość dawna byłem członkiem watahy Firefly. Czułem się tu jak w domu, wszyscy członkowie szanowali się nawzajem, konflikty były czymś rzadkim. Innymi słowy odpoczynek, o jakim marzyłem od dawna. Dzień dobiegał końca, więc wyszedłem z jaskini kierując się do pobliskiego lasu. Przystanąłem, gdy mym oczom ukazał się kontur wilczycy. Siedziała na niedużym wzniesieniu w towarzystwie białego kruka. Z tego, co kojarzyłem była nowa. Podszedłem do niej nie czając się. Nie chciałem jej wystraszyć.
-Cześć!-rzuciłem starając się zachowywać swobodnie.
Wilczyca drgnęła lekko. Była piękna.
-Oh! Witaj…-powiedziała ze zwieszoną głową.
-Jesteś nowa, no nie? Mów mi Akaymon, a Ty jesteś…?-zapytałem.
-Rozalia. Ale mów mi Roz.-Uśmiechnęła się lekko.
-Bardzo ładnie. Jak Ci się u nas podoba?-Przysiadłem się do niej.
-Klimat, który tu panuje jest cudowny. Wszyscy są mili, ale… potrzebuję trochę czasu by się zaaklimatyzować.
-Rozumiem. Miałem to samo. To Twój kompan?-Spojrzałem na pięknego, białego ptaka.
-Tak. Ma na imię Noir. To mój…przewodnik i przyjaciel.
Przewodnik? O co mogło jej chodzić? Dopiero po chwili do mnie dotarło czemu nie patrzy się innym w oczy i jest taka nieśmiała. Zrozumiałem, że musi inaczej odbierać otaczający nas świat. Nie przeszkadzało mi to ani trochę.
-Cudowny. Dobrze jest mieć kogoś, na kogo można liczyć-powiedziałem.
-To prawda. Jest niezastąpiony!-Zaśmiała się cicho.
-Słuchaj, może masz ochotę gdzieś się jutro wybrać, by trochę oswoić się z naszymi terenami? Chętnie opowiem Ci trochę o tej watasze.-Zaproponowałem czekając na jej odpowiedź.
< Roz?>

Od Elviry

Pewnego deszczowego poranka, stała się najgorsza rzecz w moim życiu. Wstałam jak zawsze, bardzo wcześnie spodziewając się kolejnej lekcji nauki polowania z mamą. Gdy otworzyłam oczy nie zobaczyłam w jaskini nikogo. Zaczęłam nawoływać całą watahę.
-Mamo! - wołałam. Nikt jednak nie odpowiadał. Postanowiłam wyjść z jaskini zobaczyć czy może po prostu zasnęli gdzieś za jaskinią. I wtedy moje serce przeszył ostry ból. Zobaczyłam martwe ciała całej watahy. Zaczęłam bezgłośnie płakać. Nie mogłam znieść myśli, że już nigdy nie poczuje miłości, jaką dawała mi moja mama. Nikt nie nauczy mnie polować, nikt...Przerwałam swoje rozmyślania, uświadomiwszy sobie, że czyha na mnie niebezpieczeństwo. Kto zamordował moich rodziców, zamorduje i mnie! Musiałam uciekać i to natychmiast. Wędrowałam samotnie, nie łudząc się, że sobie poradzę. Wiedziałam, że prędzej czy później coś mi się stanie i najzwyczajniej w świecie umrę z głodu. Wędrowałam 3 lata, zatrzymując się na jakiś czas w różnych watahach. W końcu gdy zmęczyło mnie życie krótkiego osiedlania się, postanowiłam zaufać jednej watasze, której nigdy nie opuszczę. Gdy pewnej ciemnej i chłodnej nocy padłam w lesie ze zmęczenia, usłyszałam jakiś obcy głos. Był to głos jakiejś wadery. Otworzyłam oczy, wyczuwając podstęp.
-Kim jesteś? - spytałam złowrogo.
-Jestem Samicą Alfa watahy Firefly. Mam na imię Dream. - mówiła.
-Wr..-warczałam mimowolnie. - Jestem Elvira.
-Dołączysz do nas? - uśmiechnęła się Alfa, przyjaźnie. Zdziwił mnie jej gest, ale pozytywnie.
-Pewnie! - zyskiwałam do niej zaufanie. Przedstawiła mnie reszcie watahy i tak oto się tu znalazłam.

Od Loneris

Lekko uschła trawa szeleściła pod moimi łapami. Zginając tylne kończyny gwałtownie stanęłam, gdy zobaczyłam płynącą przede mną szybkim nurtem rzekę. Przeprawa była niemożliwa. Zaczęłam biec wzdłuż rzeki. Nie znałam tych terenów. Posłannicy, lub raczej wojownicy mojej byłej alphy gonili mnie już przez parę kilometrów. Ile można? No dobra... Może trochę przesadziłam atakując alphe. Gdy pomyślałam o tym, obnażyłam kły w uśmiechu. Moje zęby w szyi alphy... To było coś. Dalej czułam lekką goryczka krwi na języku. Nagle usłyszałam wycie. To oni. Na polance, gdzie właśnie stałam, pojawiły się wrogie wilki. Rozejrzałam się wokoło. Dostrzegłam małą półkę skalną nade mną. Skupiłam się i pojawiłam się na niej. Wilki pode mną zirytowany się.
-Loneris, to ty, czy jakaś mysz?- pomyślałam.
Wróciłam na dół. Trzy wilki zawarczały, ja także. Zniknęłam. Ugryzłam czarnego wilka w szyję. Zaskomlał, ale nie widział mnie. Jeszcze 5 minut niewidzialności. Zagryzłam zęby. Hmmm... Wpadłam na pomysł. Połowa starej watahy nie znała moich mocy. Pazurami dobiłam szarego wilka. Padł. Wspięłam się na drzewo i zaczęłam skakać po gałęziach, robiąc straszny rumor. Tamci uciekli z podwiniętymi ogonami. Zmęczona walką położyłam się na ziemi. Zdałam sobie sprawę, że nikogo tu nie znam. Nagle usłyszałam wycie. Z zarośli wyszedł wilk. Nie znałam go, nie był z mojej starej watahy. Szybko podniosłam się i zjeżyłam futro na karku.
(Kto dokończy?)

Od Rozalii

Pod łapami czułam miękką, nagrzaną od słońca ziemię. Czułam na pysku promienie słońca. W uszach słyszałam delikatny szum liści poruszanych wiatrem, świergot słowików i stukanie dzięciołów. W trawie niedaleko buszowała mała polna mysz. W powietrzu unosił się zapach trawy, ziemi i dzikich kwiatów. Widziałam... widziałam nic. Pustkę.
Od urodzenia jestem niewidoma. Niestety nie znam swojej rodziny. Zostałam porzucona jako szczenię. Sama nie wiem jak sobie dotychczas radziłam. Może tylko dzięki Noir nadal żyję?
Od roku szukam watahy. Niestety, żadna dotychczas nie chciała mnie przyjąć ze względu na moje kalectwo. Nie chcieli kolejnego wilka, którego trzeba by było dokarmiać. Podróżowałam tak bardzo długo. Nie wiem, czy to były tygodnie, miesiące, a może lata?
Żywiłam się tym, co znalazł mi Noir. Często i gęsto były to niedokończone resztki posiłku innych wilków, czyli same kości, czasami skóra i drobinki mięsa. Nauczyłam się po zapachu rozpoznawać jadalne, lecznicze oraz trujące rośliny. Te jadalne jadłam, żeby zaspokoić głód spowodowanym brakiem mięsnego pokarmu.

Pewnego dnia kiedy leżałam w trawie słuchając świergotu ptaków poczułam czyjąś obecność. Obecność wilka. Powoli wstałam, Noir siedział delikatnie na mojej głowie, lecz po chwili zerwał się i zaczął krakać mi do ucha.
-Et cessabit Noir. (uspokój się Noir) - uciszyłam przyjaciela. - Jest tu kto? - powiedziałam, starając wyczuć z której strony stoi ów wilk. Aura postaci mówiła mi, że zbliża się z mojej lewej strony.
-Witaj, jestem Dream. - z głosu wywnioskowałam, że ten wilk jest waderą.
-Rozalia. - powiedziałam krótko lekko przestraszona obecnością wilczycy. Nie wiedziałam jakie ma zamiary, czy mnie zaatakuje czy po prostu chce ze mną porozmawiać. - A mój towarzysz to Noir. Przepraszam, jeśli weszłam na twój teren. Nie wiedziałam...

< Dream? ^.^ >

Od Dream CD Mirificusa

Oczywiście, że poszłam za nim. Tunel zdawał się nie mieć końca, brak jakiegokolwiek światła również nas spowalniał, musieliśmy trzymać się blisko ścian uważając jednocześnie pod nogi. Z czasem gładka posadzka stawała się coraz mniej gładka i, szczerze, wolałam nie wiedzieć co się na niej znajdowało. Wystarczyła mi świadomość, że wplątałam się kilka razy w pajęczyny i nie mogłam pozbyć się wrażenia, że coś wędruje po mojej lewej ręce.
Oszczędzałam też siły na czarowanie czegoś ważniejszego niż grupa świetlików. Coś mi podpowiadało, że to nie jest zwyczajna piwnica czy choćby droga ucieczki poza miejskie mury.
W końcu jednak udało nam się dojść do tego, czemu ktoś ukrywał ten tunel. Jak do tej pory słyszałam jedynie własne i Mirificusa kroki, w tamtej jednak chwili do moich uszu dotarł zupełnie inny dźwięk - głośne wycie wilka. Nie było co do tego wątpliwości.
Minęliśmy kolejny zakręt i w oddali ukazało się światło. Nie było to jednak słońce. Rozpoznałam jasny blask błękitnej rudy. W normalnych warunkach byłoby to możliwe dopiero po uderzeniu kamienia. Aby świecił nieprzerwanie należało poddać go skomplikowanej obróbce, na której znało się niewiele osób, z tego powodu był to drogi materiał. Skoro znalazł się tutaj, musi to być raczej dość ważne miejsce i nie zostałoby pozostawione samemu sobie. Teoretycznie. Mieliśmy szczęście i do wielkiej sali weszliśmy bez problemów.
Naszym oczom ukazała się wielka jaskinia, której centrum stanowiła arena z wyrytymi runicznymi znakami. Krąg przedzielony był na dwie połowy - poza układem znaków różniły się tym, że tylko na jednej części stał niewysoki, kamienny postument. Dookoła areny piętrzyły się drewniane  konstrukcje, które wyglądały na obszerne trybuny. W tej chwili prócz nas nie było na nich żywej duszy.
Rozległo się kolejne wycie. Dzięki temu zdołałam namierzyć właściwe drzwi, jedne z kilku, które znajdowały się po drugiej stronie jaskini. Nie czekając dłużej pobiegliśmy przed siebie.
Po chwili staliśmy w dość długim i szerokim korytarzu. Na przeciwko nas wypatrzyłam kolejne drzwi, największe z wszystkich, które tu widziałam. Po środku sufit podtrzymywały dwa rzędy zdobionych kolumn. Nie to jednak najbardziej zwróciło moją uwagę. Wstrzymałam na chwilę oddech widząc ustawione przy bocznych ścianach korytarza liczne klatki. Najgorsze było to, że nie były puste...
Podbiegłam do najbliżej znajdującego się wilka. Choć był słaby, dał radę wydać z siebie cichy warkot. Zaraz potem dołączyła do niego reszta więźniów.
-Spokojnie -szepnęłam i zaraz potem wymówiłam słowa znanego powszechnie pozdrowienia. Zgodnie z rodzajem zaklęcia jakie na nas rzuciłam, pomimo zmiany postaci nadal mogliśmy rozmawiać z wilkami-Jesteśmy przyjaciółmi.
Zamiast odpowiedzi usłyszałam tylko głośniejszy warkot.
-Jak to możliwe... -odezwał się natomiast głos obok. Młoda wadera przysunęła się bliżej krat- Rozumiesz nas? Przecież jesteś...
-Zmienionym w człowieka wilkiem. To długa historia -kucnęłam obok jej klatki. Kamień spadł mi z serca, przez chwilę bowiem poważnie zastanawiałam się, czy na pewno u żyłam odpowiedniego zaklęcia- Odpowiedz mi szybko na kila pytań. Gdzie są ludzie?
-Dosłownie chwile temu wyszli przez tamte drzwi -wskazała na odległe, wielkie wrota- Prowadzą na zewnątrz. Przyprowadzili nowego i odeszli.
-Wiesz, gdzie trzymają tu klucze?
-Środkowa skrzynka przy wyjściu, przynajmniej tak pamiętam. Jest zabezpieczona szyfrem. Spytajcie kogoś, kto siedzi bliżej i mógł go podpatrzeć -zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Mirificus biegł już, żeby się tym zająć- Na prawdę nas uwolnicie? -spytała wilczyca spytała z nadzieją.
-Przynajmniej mam taki zamiar -potaknęłam- Od jak dawna tu jesteś?
-Już nie pamiętam... -pokręciła głową- Na pewno nie tak długo jak on -zwróciła wzrok na małomównego sąsiada- Któregoś dnia zaprowadzili go do wielkiej sali a gdy wrócił... Od tamtej pory nie odezwał się ani słowem.
Przygryzłam wargę.
-Tak jak myślałam...
-To tutaj odbierają nam magię i przelewają ją w kryształy -dokończył za mnie- Wszyscy byśmy tak skończyli, gdyby nie wy!
-Jeszcze nic nie zrobiliśmy -poprawiłam- A nie mogliście sami użyć magii, żeby się uwolnić?
-Niestety, to miejsce chroni inne zaklęcie, które nie pozwala nam używać własnych.
Mirificus przyszedł z kluczami i otworzył klatkę, w której przebywał wilk, później wilczyca, a potem właściwie jakieś pięćdziesiąt innych zamków. Zza krat wyłaniały się postacie w różnym wieku, zdrowe, trochę mniej zdrowe, niemal wszyscy jednak byli w stanie iść o własnych nogach. Wyjątkiem były dwa czarne szczeniaki. Leżały nieprzytomne i nie daliśmy rady ich obudzić.
-Mogły dostać za dużo środka usypiającego, którego używają łowcy -wyjaśnił któryś z uwolnionych już wilków- Widać były wyjątkowo waleczne.
Wzięliśmy je więc na ręce i tak wielką grupą skierowaliśmy się do wyjścia.
Jak tylko otworzyliśmy wrota, przed nami stanęli uzbrojeni, lecz przerażeni strażnicy. Nic dziwnego, w końcu teraz, gdy wilki nie ograniczało już zaklęcie dały pokaz swoich zdolności. W ten sposób zostaliśmy znów sami.
Oprócz tych dwóch nieprzytomnych szczeniaków każdy miał dokąd wracać. Na przykład ta pierwsza wilczyca, z którą rozmawiałam, miała na imię Nedarya, odnalazła się w tłumie ze swoim narzeczonym i razem z nim wróciła do swojej Watahy Zielonych Koniczyn, gdzieś daleko na północ stąd.
I nam trzeba było już wracać do siebie. Po usłyszeniu mnóstwa razy "dziękuję" skierowaliśmy się do Lasu Chetwood. Już na czterech łapach.
Gdybym nie trzymała na grzbiecie małej, podskoczyłabym z radości wysoko do góry. Wszystkie kwiaty dookoła nas zakwitły reagując na moje emocje. Jak dobrze znów być we własnej skórze!
Postanowiliśmy, że szczeniaki weźmiemy do Taigi, ona na pewno będzie potrafiła się nimi zająć. A potem... kto wie? Może zostaną w Watasze?
Jedno jednak było pewne: nasza wyprawa zakończyła się powodzeniem. Zdobyliśmy potrzebną książkę (a nawet kilka innych dodatkowych), uwolniliśmy magiczne wilki i przede wszystkim uszliśmy tego wszystkiego z życiem.

<THE END, chyba że chcesz Mirificus coś jeszcze dodać ;3>

czwartek, 6 lutego 2014

Od Animae CD Nasira

Pierwsza noc odkąd wyruszyliśmy okazała się być przyjemnie ciepła i cieszyłam się, że dzięki wyprawie w nieznane miałam pretekst, by spać pod gołym niebem. Znaleźliśmy przytulne miejsce tuż przy wartkim strumyku, osłonięte bujną roślinnością od reszty świata, po czym położyliśmy się blisko siebie, nie mając nawet sił na rozmowę. Sanguis zaczął chrapać, gdy tylko zamknął powieki, a Nasir zawtórował mu minutę później. Odwróciłam się na plecy, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo i poddając się ogarniającemu mnie zmęczeniu.
Mój sen zaczął się zwyczajnie. Tropiłam dzikiego królika, który raz po raz migał mi między drzewami, jakby się ze mną drażnił. Podążając jego śladem, dotarłam do niewielkiej, obsypanej kwiatami polanki i zatrzymałam się, chłonąc opływające mnie zapachy. Gdy otworzyłam oczy, otaczali mnie łowcy – każdy z nich trzymał wycelowaną w moim kierunku kuszę, a ich oczy lśniły czystą nienawiścią. Ponownie zamknęłam powieki, ale obraz nie zniknął. Najeżyłam sierść, szczerząc kły i postanawiając, że nie poddam się bez walki. Pierwszy z łowców sięgnął po miecz, ale wtedy przed oczami mignął mi szary kształt i na mężczyznę rzuciła się smukła i zwinna wilczyca. Nie widziałam wyrazu jej pyska, ale słyszałam stłumiony krzyk łowcy, który po kilku sekundach zamienił się w bolesne jęki konającego. Wilczyca stanęła nad jego ciałem, oblizując się umoczonym we krwi językiem i ignorując mierzących do nas ludzi. Patrzyła mi prosto w oczy i chociaż nie potrafiłam przywołać ani jednego ostrego wspomnienia dotyczącego jej osoby, doskonale wiedziałam, kim była.
Moja matka pochyliła lekko głowę, szczerząc kły i wpatrując się we mnie wyczekująco.
Obudziłam się gwałtownie, przewracając się na brzuch i łapczywie łapiąc hausty chłodnego powietrza.
- To był tylko sen, to był tylko sen, to był tylko sen. – powtarzałam cicho, dysząc z wysiłkiem – Kolejny koszmar z rodzaju tych, jakie miewam co noc. Tylko sen, nic więcej.
Ale doskonale wiedziałam, że te słowa mnie nie uspokoją. Wypowiadałam je po każdym kolejnym koszmarze, a potem kładłam się z powrotem, marząc o śnie i jednocześnie się jego bojąc. Tym razem jednak nie byłam w stanie zasnąć ponownie. Spojrzałam na śpiącego spokojnie Sanguisa, a potem odwróciłam się, by zerknąć na Nasira, ale wilka nie było obok mnie. Zmarszczyłam brwi i wstałam, rozciągając zdrętwiałe mięśnie. Weszłam do strumienia, unosząc łeb i przymykając powieki. Czekałam, aż spokojne odgłosy uśpionego i czujnego jednocześni lasu uspokoją moje łomoczące serce.
- Animae?
Otworzyłam oczy, ale nie odwróciłam się, rozpoznawszy głos Nasira.
- Wszystko w porządku? – spytał wilk z troską.
- Czy wilczyca, która wstaje w środku nocy, żeby postać sobie z łapami w strumieniu i posłuchać wiatru to naprawdę aż tak dziwny widok?
Mogłabym przysiąc, że słyszałam, jak się uśmiecha. Odwróciłam się zwinnie, ochlapując go wodą.
- Często budzisz się, żeby postać w strumieniu? – zapytał Nasir uprzejmie, uchylając się jednocześnie przed szybującymi w jego stronę kropelkami.
- Coś mi mówi, że nie byłby to najdziwniejszy wilczy zwyczaj, jaki widziałeś. – odpowiedziałam, uśmiechając się blado.
- Prawdopodobnie nie. – przyznał.
- A ty co robisz na nogach o tej porze?
- Obudziłem się i nie mogłem już zasnąć. Wstałem, żeby się przespacerować i właśnie miałem wracać, ale moja nadzieja, że po prostu zasnę u twego boku, legła w gruzach, gdy cię tu zobaczyłem.
- Wszystko jeszcze przed nami. – mruknęłam, rzucając mu rozbawione spojrzenie.
- Więc może spacer? – zaproponował, wyciągając łapę w moim kierunku.
Kiwnęłam głową. Weszliśmy w las, idąc tak blisko siebie, że czułam jak nasze barki ocierają się o siebie.
- Co ci się śniło? – spytał cicho.
- Skąd wiesz…?
- Łatwo odczytać twoje emocje. Byłaś przygnębiona i przestraszona, ale nie zszokowana. Często miewasz takie koszmary, prawda?
- Co noc. – westchnęłam, wpatrując się we własne łapy.
- Chcesz powiedzieć mi, co ci się śniło?
- Właściwie zawsze śnię o tym samym. Dzisiaj po raz pierwszy zobaczyłam łowców, ale to nie oni byli najważniejsi.
Nasir milczał, wpatrując się we mnie badawczo. Nawet nie zauważyłam, kiedy doszliśmy do niewielkiej polanki i zatrzymaliśmy się na jej obrzeżu.
- Czasami jest tylko moja matka, tak jak dzisiaj. – powiedziałam stłumionym głosem – Czasami jest też mój ojciec. Zmienia się sceneria, ale zawsze robią to samo: mordują. W mojej obronie albo w moim towarzystwie, czasem nawet bez świadomości, że jestem obok.
- Czy to tak ich zapamiętałaś?
- Pamiętam ich ciepło, pamiętam smak mleka mojej matki, pamiętam leżenie w objęciach ojca... Nigdy nie widziałam ich polujących, zawsze przynosili zdobycze do mnie. - zawahałam się – A potem już ich nie było i od tego czasu widuje tylko ich wypaczone wizerunki w koszmarach sennych. Dlaczego tak się dzieje…?
Nasir westchnął cicho.
- Kojarzysz ich z bólem i stratą. – powiedział łagodnie – Może twój umysł przekształca te emocje w strach i dlatego pokazuje ci takie a nie inne obrazy.
- Przyzwyczaiłam się, że budzą mnie sny z krwią ich ofiar w roli głównej. – wyznałam – Ale wciąż nie potrafię tego zrozumieć. Nie byli mordercami.
- Oczywiście, że nie. – żachnął się mój towarzysz – Jesteś ich córką i to ty wiesz najlepiej.
Spojrzałam na niego z wdzięcznością. Uśmiechnął się, ale zanim zdążyłam odwzajemnić uśmiech, moje uszy zanotowały coś niepasującego do leśnego otoczenia.
Wychwycił ten dźwięk sekundę wcześniej niż ja. Następne, co poczułam, to jego ciało przygniatające mnie do ziemi i przekleństwa łowców, których bełt tkwił teraz w korze potężnego dębu.
Dokładnie tam, gdzie przed chwilą stałam.
- Animae! – głos Nasira obudził mnie z odrętwienia. Poderwałam się szybko, uchylając się przed kolejnym pociskiem. Jak łowcy nas znaleźli...? Nie mogli wiedzieć, że opuściliśmy nasz teren. Cóż, teraz już wiedzieli i bynajmniej im się to nie podobało. Na polanę wpadł czarny koń, którego jeździec trzymał wycelowaną w nas kuszę. Musiało być ich więcej, słyszałam tętent kopyt i ludzkie nawoływania. Nasir zaklął cicho. Odwróciliśmy się oboje i puściliśmy się biegiem przed siebie, kierując się w stronę strumienia. Kolejny bełt minął liznął moje ucho. Łowcy byli coraz bliżej.
- Tutaj! – krzyk goniącego nas mężczyzny był przepełniony nienawiścią. Usłyszałam głuchy odgłos, jaki jego buty wydały po zetknięciu z ziemią, a następnie świst kolejnego pocisku.
- Na bok! – Nasir wepchnął mnie między drzewa, ale moją jedyną myślą było, że nie zdążymy.
Powietrze przeszył okrzyk bólu i znajomy czarny kształt wyskoczył z pomiędzy drzew.
- Sanguisie! – wrzasnęłam.
Wilk rzucił się biegiem za nami, pozostawiając w tyle leżącego w kałuży krwi łowcę. Mknęliśmy lasem, wsłuchując się czujnie z odgłosy pościgu i skupiając się na nie tak łatwym zadaniu omijania drzew. Zza horyzontu zaczęło wyłaniać się czerwone słońce i trochę żałowałam, że nie mam czasu na podziwianie krajobrazu.
Biegnąć tuż obok strumienia nieoczekiwanie znaleźliśmy się na brzegu rzeki. Nie była szeroka, ale głęboka owszem.
- To nasza szansa. – warknął Sanguis, nie zwalniając ani na moment. – Będą musieli przeprowadzić konie przez bród, a trochę czasu im zajmie, zanim go w ogóle znajdą. Szybko! Animae, pomóż mi, musimy udźwignąć Nasira.
- Zwariowałeś? – zainteresował się wilk – Mogę przepłynąć.
- Tak, ponieważ mamy mnóstwo czasu na badanie nurtu, szukanie wirów i przeprawianie się przez te głazy. To tylko kilkoro uzbrojonych po zęby łowców.
- Sanguisie, puść mnie w tej chwili!
- Nasir, nie mamy czasu! – popędziłam go – Po prostu złap się mnie.
Wilk spojrzał na mnie podejrzliwie, ale posłuchał, wczepiając się we mnie mocno. Wystartowałam, na wpół lecąc, na wpół go holując, tak że gdy wylądowaliśmy po drugiej stronie miał do połowy zamoczoną sierść.
- Między drzewa, szybko! – zakomenderował Sanguis. Posłuchaliśmy go, znikając ludziom z oczu w momencie, w którym dopadli rzeki. Słyszeliśmy jeszcze ich pełne przekleństw okrzyki i kilka pojedynczych bełtów wbijających się w drzewa, ale nie zatrzymywaliśmy się, a odgłosy pościgu szybko zostały za nami.

< Nasir, dokończysz?>

niedziela, 26 stycznia 2014

Od Mirificusa CD Dream

- Wszystko z nią będzie w porządku, ale potrzebuje trochę spokoju, skoro ma się wybudzić. – oznajmił medyk, wypychając mnie z pokoju i zatrzaskując drzwi. Odwróciłem się i oparłem czołem o ścianę, zamykając oczy. Co ja tak właściwie wyprawiałem…?
- Wszystko w porządku? – spytał ktoś zatroskanym głosem. Obejrzałem się błyskawicznie, zatrzymując wzrok na niskiej blondynce o uroczych, pełnych ciepła oczach. Gdyby tylko wszyscy ludzie wyglądali w ten sposób…
- Tak, chyba w porządku. – odpowiedziałem z wahaniem – Po prostu martwię się o moją przyjaciółkę.
- Jest w dobrych rękach – powiedziała dziewczyna uspokajająco – Nic jej nie będzie, zobaczysz.
- Dzięki. – wykrztusiłem, uśmiechając się nieśmiało. – Jak masz na imię?
- Jestem Jenna. – dziewczyna odwzajemniła uśmiech, dyskretnie wycierając dłonie o przybrudzony fartuszek.
- A ja Mirificus.
- Dziwne imię. – Jenna roześmiała się - Ale podoba mi się.
- Pomagasz medykowi w pracy?
- Nie, zajmuję się tylko domem. Nie dopuszcza nikogo do swoich ziół i preparatów. Chodź na dół, dam ci trochę wina. Nic nie zdziałasz, stojąc pod drzwiami i załamując ręce.
Kiwnąłem głową, a dziewczyna obróciła się zgrabnie i ruszyła w kierunku kuchni. Podążyłem za nią, obserwując wnętrze domu. Medyk nie wyglądał na zbyt ubogiego, co dawało mi nadzieję, że faktycznie zna się na swoim rzemiośle. Gdy weszliśmy do kuchni, Jenna wręczyła mi metalowy kielich wypełniony czerwoną cieczą. Smakowała dziwnie, ale przede wszystkim pozostawiała po sobie uczucie ciepła i ukojenia. Kucharka roześmiała się, widząc moją minę, po czym dolała mi wina i wróciła do pracy. Jenna posłała mi ostatnie spojrzenie i zniknęła za drzwiami spiżarni, a ja wyszedłem z kuchni, kierując się z powrotem na piętro. Minąłem drzwi do pokoju dziennego i nacisnąłem klamkę tych, które prowadziły na schody, ale okazały się zamknięte. Wetchnąłem cicho i zawróciłem. Kuchnia miała własne wyjście na piętro i prawdopodobnie dało się tamtędy przedostać pod gabinet medyka. Zagłębiłem się w ciemny korytarz, ale wtedy mój wzrok przyciągnął olbrzymi obraz zawieszony na ścianie naprzeciwko. Zagapiłem się zszokowany na przedstawione na nim wilki uciekające przed uzbrojonymi rycerzami i małe, puszyste, ociekające krwią ciałko przebite na wylot włócznią jednego z mężczyzn. Miałem ochotę zawyć. Kto normalny wiesza sobie takie coś we własnym domu…?
Podszedłem bliżej, opierając się o ścianę obok malowidła i dotykając ciężkiej, rzeźbionej ramy. Rozległ się cichy trzask i płótno ustąpiło pod moimi palcami, zagłębiając się w ścianę. Odskoczyłem zaskoczony, ale mechanizm, który przypadkiem zwolniłem, nie działał samoczynnie. Ostrożnie naparłem na malowidło, które odsłoniło ciemny otwór i ciągnący się dalej korytarz.
- Co do…? – wymamrotałem, ale wtedy usłyszałem kroki. Błyskawicznie doskoczyłem do ściany i pociągnąłem za ramę obrazu, który posłusznie wrócił na swoje miejsce. Odwróciłem się, starając się przybrać neutralny wyraz twarzy, ale zza drzwi wynurzył się jedynie kolejny służący, który minął mnie pospiesznie, znikając za zakrętem. Kroki ucichły, a ja ponownie zbliżyłem się do malowidła. Nie zdążyłem jednak nawet dotknąć ramy, gdy dobiegł mnie melodyjny głos wołający moje imię.
- Dream? – okrzyknąłem – Już idę!
„Doskonałe wyczucie czasu.” – dodałem w myślach, odwracając się i wchodząc w głąb korytarza. Wyszedłem na schody i kierując się jej głosem, przemknąłem pod drzwi gabinetu. Moja towarzyszka już na mnie czekała , stojąc w drzwiach z dłońmi opartymi o framugę. Przytuliłem ją z ulgą, a ona wplotła mi palce we włosy, oddychając szybko.
- Co się stało? – spytałem, odrywając się od niej.
- To efekt tego zaklęcia zmieniającego nas w ludzi. – wyjaśniła alfa, rzucając mi przepraszające spojrzenie – Powinnam była cię uprzedzić, ale miałam nadzieję, że nie będę musiała go użyć.
- Czego użyć? – spytała Jenna, wchodząc do pokoju.
- Niczego. – odpowiedziała Dream nieco za szybko – Zupełnie niczego.
- Będziemy musieli się już zbierać. – odezwałem się, zwracając na siebie uwagę dziewczyny – Czy możesz podziękować medykowi w naszym imieniu? Okazał się bardzo pomocny.
- Właściwie to twojej przyjaciółce nic szczególnego nie było. – odpowiedziała Jenna, marszcząc brwi – stwierdził, że to tylko nagła słabość i dopóki był to tylko pojedynczy epizod, nie powinniście się martwić.
- Dziękujemy bardzo. – odpowiedziała Dream – Mirificus ma rację, powinniśmy się już zbierać.
- Powodzenia.
Chwyciłem przyjaciółkę za rękę i wyprowadziłem ją schodami, machając Jennie na pożegnanie. Ruszyłem korytarzem, ale zamiast skręcić w kierunku wyjścia, przeszedłem przez znajome już drzwi i zatrzymałem się przed obrazem mordujących wilki łowców. Puściłem dłoń Dream i naparłem na płótno, odsłaniając przejście. Dziewczyna cofnęła się z zaskoczeniem. Otworzyłem usta, ale nie zdążyłem niczego jej wyjaśnić, bo korytarzem ponownie poniosło się echo ludzkich kroków. Nie zastanawiając się wepchnąłem towarzyszkę w ciemny tunel i prześlizgnąłem się za nią, chwytając ramy obrazu i obracając go, by wrócił na swoje miejsce.
- Mirificusie, czy mógłbyś mi łaskawie wytłumaczyć, co się tu do cholery dzieje?!
- Sam chciałbym wiedzieć. - mruknąłem, wpatrując się z fascynacją w ciągnący się przed nami korytarz.
- Mirificus!
Obejrzałem się na nią, ale niewiele mogłem dostrzec. Postąpiłem kilka kroków, szukając zarysu obrazu, po czym przyłożyłem do niego ucho. Nie słyszałem niczego poza przyspieszonym oddechem Dream – kryjówka doskonale izolowała nie tylko światło, ale też dźwięki.
- Nie mam pojęcia, dokąd prowadzi ten tunel. – odezwałem się, spoglądając na zarys sylwetki mojej towarzyszki – Ale nie podoba mi się to, co tu wyczuwam.
Usłyszałem, jak Dream wciąga gwałtownie powietrze i wzdycha cicho.
- Krew. – wyszeptała – Ale… to dom medyka, może po prostu przeprowadza tu operacje… Musi być jakieś wytłumaczenie.
- Operacje? W tajnej kryjówce za makabrycznym obrazem? – spytałem retorycznie.
- Więc co innego?
- Nie mam pojęcia. – pokręciłem głową – Ale zamierzam się tego dowiedzieć.
<Dream, co dalej?>

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Od Serenity

Nie mogłam przecież wiecznie uciekać przed tymi snami. Myślałam sobie, że jeden koszmar to wszystko co się mi przyśni, ale się myliłam. Boję się każdego dnia zasnąć z obawy przed kolejnym strasznym snem ze mną w roli głównej. W momencie, w którym zamykam oczy widzę siebie biegnącą przez las, a za mną biegnie stado wilków z mojej poprzedniej watahy. Wszystkie. Całe stado. Moi oprawcy. Kiedy ich porzucałam nie miałam pojęcia, że będą prześladować mnie w snach. Stwierdziłam, że już wystarczająco się mną nabawili. Tylko tym razem sen był bardziej realistyczny. Nie tyle biegłam co pędziłam zostawiając za sobą smugę ognia, który pozostawał jako ciągnąca się za mną linia ognia, który pozwalał wytropić mnie mojemu pościgowi. Kiedy zbyt długo stałam w jednym miejscu płomienie pożerały cały las i wszystko dookoła. Więc wtedy znów zaczynałam biec aż w końcu opadałam z sił, potykałam się o własną łapę i spadałam na pysk na ziemię. Nie mogłam wstać, a wycie innych wilków było coraz bliżej. Słyszałam ich wielkie łapy uderzające o podłoże wypełnione suchymi liśćmi, gałązkami i martwymi zwierzątkami. Próbuję wstać, ale jak to zwykle w koszmarach, nie mogę. Podnoszę tylko głowę i wytrzepuję z niej piasek i małe szyszki. Nasłuchuję. Cisza. To dziwne, bo jeszcze przed chwilą słyszałam jak pogoń zbliża się, a ich wielkie nosy węszą w powietrzu. Teraz jednak wszystko umilkło. Nawet ptaki. Cudem wstaję, otrzepuję się i rozglądam. Otacza mnie wielki zielony las Chetwood. Jest taki sam, ale jakby inny, mroczniejszy. Nie ma żadnych odgłosów natury. Stoję tylko ja. Ogień znikną. Droga, którą po sobie zostawiałam zniknęła. Po ognistym wężu został tylko proch i swąd palonej sierści. Dziwne. Ruszam w drogę powrotną do Firefly, ale ku mojemu zdziwieniu nie mogę znaleźć drogi! Wydawało mi się, że znam ją na pamięć, a jednak się myliłam. Wędruję kilka minut i docieram do ogromnej jaskini. Stalaktyty i stalagmity tworzone przez wiele milionów lat nadają jaskini wygląd paszczy lwa lub rekina. Wtedy znów ich słyszę. Te stado co mnie goniło. Bez zastanowienia wkraczam do jaskini. Biegnę przed siebie, ale tym razem nie zostawiam za sobą pełzającego ognia. Kiedy wreszcie przestaję słyszeć ujadanie wilków, zwalniam. Widzę małe światełko, które jest coraz bliżej i bliżej. Jakby do mnie frunęło. Idę w jego kierunku. To co widzę na końcu tunelu przekracza wszelką wyobraźnię. Nie potrafię tego pojąć. Otaczają mnie olbrzymie góry pokryte śniegiem i pagórki zzieleniałe od słońca wiszącego nad tym pięknym krajobrazem. Drzewa wysokie na kilka metrów tańczą na wietrze i śpiewają sobie pieśni w swoim języku. Przede mną rozciąga się droga ubita ze srebrnych kamyczków. Prosi mnie abym nią poszła, ale ja zbaczam z dróżki i idę prosto na szczyt pagórka. Stojąc na nim czuję się naprawdę wolna, a wiatr owiewa mi pysk i gładzi moją czarną sierść. Kładę się i daje odpocząć zmęczonym łapom. Przewracam się na grzbiet i wpatruję w lazurowe niebo bez chmur. Nagle nadlatuje mały, niebieski ptaszek wielkości wilczego ucha. Siada mi na nosie i mówi:
- Nie trafiłaś tu bez powodu.
Przyglądam się stworzonku. Jego niebieskim piórkom i małej główce zakończonej różowym ostrym dzióbkiem. Jego małe nóżki drażnią mnie w nos wiec kicham i tym samy strącam ptaszka na ziemię. Ten jednak szybko się podnosi i otrzepuje. Patrzy na mnie bez choćby cienia gniewu i nakazuje mi podążać za sobą. On leci, ja truchtam za nim. Mijamy pięknie wijącą się rzekę i stary dębowy las szumiący o tajemnicach tej krainy. Rozglądam się i dostrzegam stado dzikich koni. Wydaje mi się nienaturalne, że obok nich leży stado dzikich czarnych panter. Tak być nie powinno. My jesteśmy drapieżnikami, a ssaki zwierzyną łowną. Ta magiczna kraina jest wypaczona. Ptaszek ląduje na grzbiecie jednego z koni. Klacz odwraca się i pyta mnie łagodnym głosem:

- Czy wiesz dlaczego tu jesteś? – podchodzi do mnie wciąż trzymając niebieskiego ptaszka na kłębie. Trąca mnie nosem. Nagle wszystko milknie. Szum rzeki, glosy drzew i przeżuwanie trawy. Pantery zrywają się z ziemi i pędzą w stronę horyzontu, który nagle zamienia się w jaskinię. Czarne koty wbiegają tam, a jaskinia za nimi zamyka się i chowa pod ziemie odsłaniając znów horyzont. Zza moich pleców dobiega wycie i szczekanie. Znaleźli mnie. Widzę ich długą sierść szarpaną przez wiatr i wściekłe oczy wypatrujące mnie w morzu zieleni. Konie rzucają się do ucieczki. Niebieski ptak odfruwa, a ja zostaję sama. Znowu. Zmuszam łapy do biegu i już po chwili pędzę jak szalona. Zostawiam za sobą płonącą drogę. Mam tylko nadzieję, że nie spalę tej cudownej krainy ze snów. Właśnie! Przecież ja śnię i w każdej chwili mogę się obudzić! W chwili, w której planuję jak się obudzić cos rzuca mi się na grzbiet i powala mnie na ziemię. Obracam się brzuchem do góry i widzę przed sobą wykrzywiony pysk Arsena. Warczy coś niezrozumiale. Chcę uwolnić się z pod niego, ale nie pozwala mi na to Moriarti. Zaraz obok niego pojawia się Krolin. Cała trójka warczy na mnie, ale w pewnym momencie nadlatuje niebieski ptaszek. Ląduje pomiędzy uszami Arsena i rozkłada skrzydełka. Właśnie wtedy wszystko ogarnia oślepiające błękitne światło, a ja budzę się zlana potem na swoim legowisku w Firefly. Jak dobrze, że ten koszmar się skończył. Wychodzę ze swojej jaskini, siadam na skale i patrzę w niebo. Wiatr suszy moją mokre od potu skórę i futro. I nagle cichy wiatr układa mi przed łapy olbrzymie niebieskie pióro, które…płonie.

Od Nasira CD Sanguisa

-Co sądzę? Trudna sytuacja, ale i tak uważam, że część racji mają obie strony. Władze Dellios pozwalają sobie na zbyt wiele, bo wiedzą, że mają przewagę, ale buntownicy walczą o wolność. To oczywisty odruch. Szkoda tylko, że nie mają żadnego konkretnego planu poza wybiciem wrogów. A wiecie jak jest. Ludzie na skraju desperacji są w stanie zrobić o krok za dużo. Kto wie do czego się posuną?
Potrząsnąłem głową.
-A tak właściwie, to dlaczego aż tak bardzo zagłębiamy się w sprawy ludzi? To głównie ich problem. Naszą sprawą jest tylko i wyłącznie fakt, że Kelebarhini zabijają naszych… Przesadą będzie mieszanie się w sprawy naszych ,,kochanych” dwunożnych. Nie sądzicie?
< Sanguis? Animae?>

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Od Sanguisa CD Nasira

Tęskniłem za tym. Szelest liści pod moimi łapami, chłodny dotyk wiatru rozwiewającego moją sierść i monotonne bicie serca... A właściwie trzech serc.
Początek podróży spędziłem w milczeniu, przysłuchując się rozmowie Nasira i Animae i wtrącając coś od czasu do czasu. Starałem się skupić na tym, czego się dowiedzieliśmy, a przede wszystkim na tym, czego chcieliśmy się dowiedzieć. Świątynia Mrocznej Pani była na tyle odległa, że mieliśmy mnóstwo czasu na rozważania, ale jedna rzecz szczególnie nie dawała mi spokoju. Dlaczego wojownicy Dellios ścigali własnego historyka? Gdyby wiedzieli o jego współpracy z buntownikami, zamordowaliby go bez wahania. A jednak żył, skoro kolejne dzienniki przedostawały się za granicę. Takie przeoczenie nie było podobne do okupantów – prawdopodobnie nie byli oni świadomi, kto jest autorem dzienników. Oznaczało to, że musiał złamać prawo w inny sposób i ściągnąć na siebie uwagę władz…
- Sanguisie?
Podniosłem głowę, obrzucając moich towarzyszy pytającym spojrzeniem.
- Wybaczcie. – powiedziałem – Zamyśliłem się. Możecie powtórzyć?
- Animae zadała bardzo ważne pytanie. – odpowiedział Nasir - Po czyjej stronie tak naprawdę stoimy?
- To znaczy?
- Wiemy, że siły Dellios okupują Fellastię od lat, czemu starają się przeciwdziałać członkowie Klanu Srebrnego Kryształu. Chcą odzyskać wolność i trudno ich nie rozumieć, ale okupanci twierdzą, że dopiero od czasu przymusowej zmiany władzy Fellastia faktycznie się rozwija. Czytałem kiedyś książkę napisaną przez kogoś z Dellios. Twierdził, że buntownicy tak naprawdę nie mają żadnego rozsądnego planu i chcą jedynie pozabijać wrogów, a jeśli im się uda, państwo ogarnie chaos i prędzej czy później wybuchnie wojna domowa. Okupanci zdają się sądzić, że mieszkańcy Fellastii zachowują się jak zwierzę schwytane i uwięzione przez weterynarza: rzucają się, warczą i atakują, choć tak naprawdę nie mają żadnego powodu, bo ich domniemany wróg chce im pomóc.
- Główną wadą rozumowania Kelebarhini jest fakt, że nie zaproponowali żadnego wyjścia z sytuacji: chcą wycofania się wrogich sił, ale nie mają konkretnych kandydatów na następcę obecnych władz. – zauważyłem.
- Wojownicy Dellios wymordowali większość inteligencji Fellastii. – wtrąciła Animae – Jeżeli Klan odniesie sukces, będą mieli problemy z dobraniem odpowiednich osób na wysokie stanowiska.
- A jednak radzą sobie z przeprowadzeniem buntu. – opowiedziałem – Ale ich celem jest zwyciężenie wroga, nie zyskanie pokoju. Możliwe, że napędzani chęcią zemsty nie myślą o konsekwencjach obalenia obecnego ustroju.
- Nasirze, co sądzisz? – spytała Animae, zwracając się do słuchającego nas wilka.
< Nasir?>

niedziela, 12 stycznia 2014

Od Dream CD Mirificusa

Obudziłam się w dziwnym miejscu. Nie byłam w stanie określić czasu, bo wszystkie okna zasłonięte były grubymi kurtynami. Wnętrze pokoju oświetlała jedynie dość stara lampa o magicznym źródle energii. Właściwie to jedynie ona była tu czymś niezwykłym. Sama nie wiedziałam, czy jednak nie współczuć ludziom, którzy udawali się do tego szamana w nadziei szybkiego wyzdrowienia. Tymczasem byli oszukiwani wszystkimi błyskotkami wiszącymi pod sufitem, gdyż każda z dolegliwości musiała znikać w sposób naturalny - czyli zwykle uciążliwy i długi. Chyba, że ci ludzie znali jakiś niezwykły sposób ukrywania magii przed zmysłami.
Najbardziej jednak szkoda mi było Mirificusa, który musiał radzić sobie sam w nowej postaci. Nie chcę przez to powiedzieć, że w niego wątpiłam, po prostu mam wyrzuty sumienia, że nie powiedziałam mu  o planie awaryjnym wcześniej. Tymczasem skoro leżę tu w ciepłej pościeli jak najbardziej żywa, chyba nie poszło źle.
Rozejrzałam się uważnie dookoła wypatrując czegoś znajomego. Niestety nowo nabyte książki Mirificus wziął chyba ze sobą, bo nie było w pokoju ani jego, ani wypożyczonych przedmiotów.
I tak przez kolejne parę godzin. W końcu znudziło mi się odpoczywanie i postanowiłam sama go poszukać. Otwierałam po kolei wszystkie napotkane drzwi, nigdzie jednak nie znalazłam nic ciekawego.
-Mirificus! - krzyknęłam  najgłośniej jak tylko mogłam. Zero odpowiedzi.
W nienajlepszym nastroju wróciłam do pierwszego pomieszczenia, w którym się obudziłam. Próbowałam zasnąć, przeszkadzały mi jednak obawy o mojego przyjaciela. Chyba nie wrócił do Watahy beze mnie...?

<Mirificus? :P>

poniedziałek, 6 stycznia 2014

"Ivar- podróż do Świątyni Mrocznej Pani"

Był świt. Wysoki, blady mężczyzna o czarnych, krótkich włosach zmierzył wzrokiem okolicę. Jego koń podrzucił nerwowo łbem ryjąc kopytem ziemię. Chłód poranka przedzierał się pod ubrania.
-Możemy ruszać, pozostali już są... -powiedział zwalisty, brązowowłosy facet.
Czarnowłosy wpatrywał się wciąż przed siebie, jakby nie docierało do niego zupełni nic.
-Ivar... słuchasz mnie?-zapytał ponownie.
-Zamknij się!-syknął Ivar, a jego oczy rozszerzyły się w przypływie adrenaliny, zaskoczenia i lekkiego strachu.
-Smok!-wrzasnął i zakuł boki wierzchowca ostrogami zwracając go w kierunku lasu.
Po okolicy rozniósł się przeraźliwy ryk, a niebo przysłonił ogromny, czarny cień, który byłby w stanie przepełnić grozą nawet najodważniejszych.
Zgromadzeni mężczyźni z krzykiem popędzili konie, które z przerażeniem runęły ku drzewom.
Wielka bestia na tle nieba machnęła skrzydłami i rozwarła szczęki z sykiem wypuszczając z niej strumienie piekielnych płomieni. Ogień spalił trawę, kamienie i piasek zdawały się czerwienić od piekielnego gorąca. Ludzie i konie na tyłach stanęli w płomieniach przemieniając się po chwili w zwęglone zwłoki. Ivara na czele grupy dosięgnął powiew potwornie gorącego powietrza, które zdawało się smażyć jego skórę. Wrzasnął z bólu, gdy gorąc smagnął jego ciało. W powietrzu unosił się zapach zwęglonych szczątek. Smok zniżył lot i tylnymi kończynami chwycił rżącego z przerażenia konia. Jego jeździec zwalił się z grzbietu wierzchowca i grzmotnął w podłogę z głuchym wrzaskiem. Z nieba polała się niczym czerwony deszcz krew rozrywanego na kawałki ogiera. Bestia zleciała po chwili na ziemię ryjąc ogromnymi łapami grunt. Rozwarła paszczę i jeszcze raz zionęła ogniem za uciekającymi ludźmi. Ogień zaznaczył na trawie płonącą ścieżkę i dosięgnął pierwszych drzew. Kilku mężczyzn walcząc z bólem spowodowanym poparzeniami zdusiło magią płomienie trawiące drzewa by zapobiec pożarowi. Smok z zadowoleniem pożarł zmasakrowanego, rozerwanego na kawałki konia. Łypnął wielkimi, płonącymi ślepiami na las, w którym zniknęli ludzie, a potem rozłożył skrzydła i odleciał.
[…]Ivar zatrzymał konia, gdy byli już wystarczająco głęboko w lesie by czuć się względnie bezpiecznymi. Dopiero teraz, gdy z jego głowy zniknęła myśl o niechybnej śmierci ból dał o sobie znać. Spojrzał na spalone ubrania, poparzone ręce i dotknął nadpalonej skóry na lewym boku głowy. Z ran sączyła się woda i ropa. Przeklął pod nosem.
-Baarvar!-Wzrokiem wśród towarzyszy odszukał jednego ze swych bardziej zaufanych ludzi.
Wreszcie go dostrzegł. Jego oczom ukazał się niezbyt wysoki, blady jak kość, smukły facet o błękitnych oczach i ciemnych średniej długości, nierówno obciętych włosach. Na jego skórze również widać było lekkie oparzenia, ale nie tak intensywne jak u samego Ivara i reszty. Pod wypalonym w paru miejscach ubraniem dało się dostrzec rozległe tatuaże na plecach Baarvara.
Mężczyzna podszedł do niego struty.
-Ilu straciliśmy?-zapytał prosto z mostu zielonooki.
-Gdzieś z... 12? Nie mam pewności, bo niektórzy rozpierzchli się po lesie.
Ivar skinął głową.
-A co z Fabienem i Feinrothem?-zapytał nieco drżącym głosem, bo obaj młodzi mężczyźni byli jego synami.
-Są tutaj.
-Logerik?
-Kiepsko z nim, ale może się wyliże.
-Świetnie. Niech Ayra i Nicol zajmą się rannymi.
-Nicol zginęła...-powiedział Baarvar niezadowolonym tonem.
Ivar zmarszczył czoło.
-To daj Ayrze do pomocy kogokolwiek, kto ma jakieś pojęcie o magii leczniczej. Musimy dalej ruszać, do świątyni Pani jest jeszcze kawał drogi, a Dzień Osądu jest już bliski...
-Tak jest-odparł mężczyzna i ruszył wydać polecenia.
Ivar odszukał wzrokiem Ayrę. Była to młoda, ładna kobieta o kasztanowych, lekko falowanych włosach i szarych oczach. Wychwycił jej wzrok i skinął na nią. Kobieta była cała. Widać strumień ognia ani wrzące powietrze nie przebiło się przez jej bariery ochronne. Kobieta podeszła do niego.
-Tak?-zapytała ściszonym głosem.
Dla nikogo nie było nowością, że kobieta od dawna starała się o względy Ivara darząc go nieodwzajemnionym uczuciem. Odkąd podczas porodu umarła jego żona Ivar stronił od towarzystwa kobiet. Co złośliwszy snuli plotki, że zagustował w sodomickich stosunkach z innymi mężczyznami.
-Zajmij się tym-mruknął wskazując na rozległe rany na twarzy, szyi i rękach.
Kobieta zmarszczyła lekko drobny nosek. Poszła po swoją apteczkę i zaczęła oczyszczać ranę. Nacinała lekko naskórek spuszczając ropę. Przemyła całość z zanieczyszczeń, a potem zaczęła zasklepiać magią skórę. Ivar skrzywił się czując ból i rwanie, gdy organizm przymuszany był do natychmiastowej, przyspieszonej regeneracji tkanek. Po chwili skóra zarosła się zostawiając po ranach blade, rozległe blizny.
-Co złożymy w ofierze Mrocznej Pani?-zapytała niepewnie Ayra.
Ivar skrzywił się lekko.
-Na razie przejęliśmy magię może…4 wilków? To bardzo mało, ale są nadzwyczaj cwane. Zupełnie jakby miały rozum!
-Przestań… To niemożliwe. To tylko zwierzęta.-Uśmiechnęła się lekko.
-Niby tak, ale… Nie wiem. Jeśli przed dotarciem do Świątyni nie napełnimy jeszcze co najmniej 4 kryształów trzeba będzie rozejrzeć się za czymś innym…-powiedział i zarządził postój.


Ivar:
 
Baarvar:
 
Ayra:
 
Smok:

sobota, 4 stycznia 2014

Od Serenity

Nie czułam się zbyt dobrze. Ciągle byłam głodna, ale nigdzie mogłam znaleźć pożywienia. Trzy tygodnie temu odeszłam od watahy. Nie miałam wyboru. Wilki cały czas mnie dręczyły i wypominały moje pochodzenie. Byłam ostatnim na świecie wilkiem z klanu ognia. Można to odczytać, że narodziłam się z płomieni, ale to wcale nie tak. Moja matka została zabita. Ojciec też więc niewiele wiedziałam o swoim pochodzeniu. Byłam czarną wilczycą z piwnymi oczami. Nie cierpiałam ludzi. I zagryzałam na śmierć każdego nie przychylnego mi wilka. Truchtałam właśnie w stronę najbliższej groty kiedy usłyszałam trzask gałęzi. Obróciłam się i podniosłam uszy. Zastygłam bez ruchu wsłuchując się. Myślę, że to jeleń. Podkradłam się w kierunku którego dochodził dźwięk szelestania i gryzienia. Zwęszyłam innego wilka. Najpewniej była to Kerra jedna z Wilczyc z mojej byłej watahy. Była wścibska i denerwująca. Idealny obiad. Może nie powinnam tego robić, ale jestem tak strasznie głodna. Zaszłam Kerrę od tyłu i skoczyłam jej na grzbiet. Nawet się biedna nie zorientowała kiedy przegryzłam jej tętnicę. Upadła martwa na ziemię. Zorientowałam się, że właśnie spożywała świeżo upolowanego jelenia. Zjadłam obie zdobycze i ruszyłam w dalszą drogę. Pełna sił sprintem pokonywałam kolejne odległości. O zmierzchu dotarłam na skraj miasteczka Morelie. Mieszkało tak blisko dwa tysiące mieszkańców, ale większość z nich tak bardzo bała się wilków, że nie opuszczali swych domów. Zwolniłam i już spokojnym truchtem wbiegłam na główną drogę. Nagle z nikąd pojawiły się przed mną trzy wilki. Moriarti, Arsen i Krolin, byli oni przewodnictwem mojej poprzedniej watahy. Niespodziewanie Krolin rzuciła się na mnie i ostatnie co zobaczyłam to jej rozwarte szczęki przed moim nosem. Obudziłam się zlana potem i z drżącymi łapami. Ledwo stałam. Rozejrzałam się. Spokojnie Serenity już wszystko dobrze. To był tylko zły sen, wspomnienie. Jesteś bezpieczna. Znów się położyłam. Zasypiając myślałam o tym jakie to ja mam szczęście, że należę do watahy Firefly.

piątek, 3 stycznia 2014

Od Animae CD Thalii

Uśmiechnęłam się, patrząc na zgrabną sylwetkę narysowanego na papierze wilka. Nieźle jak na pierwszy raz.
- Chodź, powiesimy to nad twoim posłaniem. - zaproponowałam - Żeby wszyscy wiedzieli, że należysz do watahy.
Wilczyca ostrożnie podniosła rysunek i przypięła go w odpowiednim miejscu.
- Wygląda ślicznie. - pochwaliłam.
- Ty też masz takie nad swoim posłaniem? - zaciekawiła się Thalia.
- Nie dokładnie takie. - uśmiechnęłam się, wskazując na mój kącik.
- Wow, ładne. - wilczątko podeszło do mojego posłania i oparło się przednimi łapami o ozdobioną drobiazgami ścianę - Sama to wszystko robiłaś?
- Nie wszystko. - roześmiałam się - Zobacz, tą muszelkę na sznurku dostałam od Mirificusa. Tamte piórka znalazł dla mnie Sanguis; miałam robić poduszeczkę na igły i poprosiłam go, żeby poszukał kilka, a on przyniósł takie śliczne i kolorowe, że szkoda mi było je chować i po prostu powiesiłam je na haczyku. O, a ten plik kartek to szkice Nasira. Zastanawialiśmy się, jak można by urządzić jaskinie sypialne.
- Mój wilk się nie umywa...
- Nasir miał więcej czasu, żeby ćwiczyć. - pocieszyłam ją.
- Myślisz, że też tak kiedyś będę umiała? - spytało wilczątko z nadzieją.
- Oczywiście, że tak. Pokażę ci, jak narysować papugę, chcesz?
- Super! - oczy Thali zabłysły z ekscytacją - A umiesz rysować jeszcze inne ptaki?
- Sokoła, wronę, bociana, kolibra, strusia... Może nawet wróbla. Ale nie jestem tak dobra jak Nasir.
- Musisz dużo ćwiczyć. - oznajmiła wilczyca z powagą.
Wybuchnęłam śmiechem.
Wilczątko wyszczerzyło zęby w uśmiechu i odwróciło się z gracją, odbiegając w poszukiwaniu kolejnych kartek do rysowania. Odprowadziłam je wzrokiem zastanawiając się, jak długo będzie trwać faza wyparcia informacji o śmierci całej jej rodziny.

czwartek, 2 stycznia 2014

Od Thalii

Leżąc w jaskini przyglądałam się z zaciekawieniem wilkom, które rozwieszały między drzewami jakaś wielką płachtę.
-Animae, co oni robią?
-Wieszają baner naszej watahy.
-O! A ja tez mogę?-zapytałam.
-Wieszać? Nie. Ale możesz zrobić swój własny bannerek.-powiedziała Animae podając mi kartkę. -Narysuj tutaj to co ci się kojarzy z tą watahą.
-Czyli co na przykład?
-No... na przykład wilka.-Animae wykręciła się po kredki.-Rysowałaś już kiedyś?
-Mmm... Nie. Jak to się robi?
-Popatrz.-wilczyca wzięła kredkę.-Po prostu jeździsz kredka po kartce. O tak.
Wzięłam kredkę, wysunęłam koniuszek języka i zaczęłam rysować. Po kilku chwilach na kartce pojawił się wilk.



 -Ślicznie.-powiedziała Animae.
-Dziękuje. Co z tym teraz zrobimy?-zapytałam.

Animae?

Od Farilla CD Sanguisa

Kiedy tamten osobnik wyszedł, szamanka zaczęła swą prace. Mamrotała coś pod nosem, z tego co usłyszałem to mówiła coś, że zajmie jej to kilka godzin. W momencie zetknięcia się igły z mym ciałem poczułem przeszywający ból. Przed sobą ujrzałem drzewa wyrastające w moim kierunku. Przybierały one dziwne kształty, a liście płonęły. Po paru minutach chata się rozpadła, chciałem biec, ale szamanka przypięła mnie do stołu. Wyrósł już cały las, a ja byłem pośrodku. Po korze spływała krew, a z koron dobiegały krzyki cierpienia. Za szamanką widać było wilki płonące w ogniu. Moja rodzina wpychała je na stosy. Nagle wszystkie drzewa spłonęły, a na ich miejscu pojawiła się kałuża krwi. Posoka zaczęła latać i utworzyła ogromnego wilka. Jego paszcza się rozwarła, i zaczął zmierzać w moim kierunku. Panika sprawiła że zawyłem, na co szamanka odpowiedziała, żebym się uspokoił. Wszystko zniknęło, byłem tylko ja i Taiga. Wraz z nią leciałem przez nicość. W ciemności pojawiły się gwiazdy, a z nich wyleciały duchy, które złączyły się w jedną całość. Był to wizerunek wyroczni z watahy do której kiedyś należałem. Jej mocny głos rozbrzmiał w całej pustce. Mówiła, że demon rzucił na mnie czar. Według niej w niektórych momentach, będę tracił nad sobą kontrole, a moja moc będzie silniejsza na ten czas. Abym mógł to opanować miałbym wyruszyć na wyprawę do starych ruin, gdzie miały nauczyć mnie tego cztery duchy. Potraktowałem to jak czystą bzdurę. Przelecieliśmy przez jej twarz, a po moich plecach spływała krew. Ukazała mi się jaskinia, która wyglądała jak mój dom. Gdy do niej wlecieliśmy ujrzałem miejsce mordu, którego, dla własnego dobra musiałem dokonać. Ojciec wstał, a jego bok szpeciła długa wyrwa. Zawył i reszta rodziny wstała, lecz po chwili wszyscy spłonęli. Z dymu utworzyła się twarz demona która krzyczała "zginiesz". Czułem jakby głowa mi pękała. Dym zniknął. W tym momencie halucynacje się skończyły.
- Robota skończona!- Krzyknęła zadowolona Taiga- Co do halucynacji mogą się jeszcze pojawiać. Na razie idź z Sanguisem do watahy i odpocznij. Sanguis!-
Zawołała.


(Sanguis dokończysz?)

środa, 1 stycznia 2014

Od Sanguisa CD Farilla

- Witam. – powiedziałem z zaskoczeniem, obrzucając nieznanego mi wilka uważnym spojrzeniem. Wyglądał, jakby miał się zaraz przewrócić. – Czy mogę ci jakoś pomóc?
- Nazywam się Farill. – wymamrotał nieznajomy – Przepraszam, czy naruszyłem twój teren? Potrzebuję tylko schronienia na jedną noc…
- Wydaje mi się, że potrzebujesz więcej niż schronienia. – pokręciłem głową – Przede wszystkim trzeba cię opatrzyć, ta rana nie wygląda zbyt dobrze. Chodź, zaprowadzę cię do naszej szamanki, ona będzie wiedziała, co robić.
- Dziękuję. – wymamrotał Farill z ulgą – Nie spodziewałem się spotkać nikogo na tych terenach…
- Nasza wataha mieszka tu od niedawna, ale nie mamy nic przeciwko obcym. Mam na imię Sanguis i chwilowo zastępuję naszą alfę.
- Nie będzie jej przeszkadzać, jeśli zostanę tu na parę dni?
- Myślę, że bardziej wkurzyłaby się, gdybym pozwolił ci gdzieś iść w tym stanie. Masz własną watahę?
- Już nie. – wymamrotał wilk. Coś powstrzymało mnie przed wypytywaniem go o dalsze szczegóły.
- Więc możesz zostać z nami. Dream jest otwarta na nowych członków, zresztą pozostali też.
- Jak na razie marzę tylko o tym, żeby pójść spać i zapomnieć o wszystkim. – odpowiedział Farill cicho.
- Jesteśmy już pod chatką szamanki. Możesz oprzeć się o moje ramię. – zaproponowałem – Taiga jest naprawdę cudotwórczynią, wyleczy twoją ranę szybciej niż się spodziewasz.
Pchnąłem drzwi chatki i wprowadziłem ociekającego wodą wilka do środka. Szamanka zerwała się na równe nogi, dopadając nas jednym susem i pomagając mi ułożyć Farilla wygodnie.
- A temu co się stało, na litość? – spytała zdumiona, wpatrując się w osłupieniu z ranę na grzbiecie wilka – Takiej wydzieliny nie widuje się na co dzień, wygląda mi to na robotę demona i to piekielnie doświadczonego w walce. Kto cię tak urządził?
- Nie uwierzysz, ale moja własna rodzina. – mruknął wilk ponuro.
- Możesz to wyleczyć? – spytałem zaniepokojony.
Taiga skinęła głową, w skupieniu zmywając maź z sierści Farilla i odsłaniając paskudną ranę z rodzaju tych, które goją się miesiącami.
- Lepiej będzie, jeśli trochę tu zostaniesz, mój drogi. – wymruczała do wilka, pochylając się nad nim z igłą i nicią – Zagojenie tego może chwilę potrwać.
- Więc mogę przyłączyć się do watahy? – spytał, rzucając mi zaniepokojone spojrzenie.
Uśmiechnąłem się zawadiacko.
- Właśnie to zrobiłeś. – odpowiedziałem.
< Farill, dokończysz?>