czwartek, 27 marca 2014

Od Dream CD Thalii

-Niedługo je odwiedzimy -zapewniłam Thalię po czy udałam się w stronę swojego legowiska.
Przez kolejny tydzień, codziennie chodziłyśmy razem do Chatki Szamanów sprawdzać, czy szczeniaki się obudziły. Poziom szczęścia zmieniał się u Thalii według stałej zasady: wysoki przy wyjściu z Góry, malał wraz z drogą przez las, żeby znów osiągnąć szczyt gdy tylko naszym oczom ukazywał się drewniany domek i dojść do zera gdy okazywało się, że z wilki nadal się nie obudziły. Któregoś jednak dnia, po zapukaniu do drzwi zamiast głośnego "Do widzenia" usłyszałyśmy "Proszę wejść".
Thalia pierwsza wpadła do środka, ja weszłam zaraz po niej. Na środku pokoju koło Terry stała młoda wadera o szarej sierści. Zwróciła na nas swój jaskrawozielony wzrok.
-Kim jesteście? -spytała nieznajoma wilczyca zaniepokojona. Wnioskując z pytania szamanka widocznie jeszcze o nas nie wspomniała.
-Weź je stąd bo nie ręczę za siebie i wyląduje na nich coś ostrego. -warknęła Taiga przerywając jej. Podniosła z ziemi resztki potłuczonej filiżanki. Chyba powinna przestawić się na mniej delikatne naczynia, odkąd tu jestem zdarzyło się to już...- Czwarta z kolekcji -... dokładnie cztery razy.
-Kim jesteście?! -wadera nie ustępowała.
-Spokojnie. Jestem Dream, samica alfa Watahy Firefly, która zamieszkuje te tereny. -odpowiedziałam- Ja i mój przyjaciel Mirificus uratowaliśmy was z Laboratorium i przynieśliśmy tutaj.
-Niestety -prychnęła Taiga.
W tym czasie zza bliżej nieokreślonego kształtem mebla wyłoniło się drugie ze znalezionych szczeniąt. Czarna wilczyca podobnie jak towarzyszka miała intensywnie zielone oczy.
-Miło mi poznać. Jestem Euphoria -przedstawiła się i z uśmiechem spojrzała na Thalię, która do tej pory trzymała się nieco z tyłu.
-A to jest Thalia. -powiedziałam idąc za jej wzrokiem -Znalazła się tutaj niewiele przed wami -mała podeszła bliżej nowo poznanej wadery. Spojrzałam tymczasem na szarą wilczycę- Może i ty się przedstawisz?
Namyśliła się chwilę.
-Pozwolisz nam tu zostać? -odpowiedziała w końcu pytaniem.
-Jeśli nie macie dokąd wracać... To tak.
Uśmiechnęła się lekko a w jej oczach można było dostrzec ulgę.
-Morphine. Jestem Morphine. I.. dziękuję za pomoc -wydusiła z siebie zwracając się również do Taigi.
Szamanka udawała, że nie słyszy, wycierała tylko szmatką jedną z wielu i tak czystych półek. Nikt nie dostrzegł jej wyrazy twarzy.
-W takim razie chodźcie ze mną, pokażę wam okolicę i wpiszę na listę.
-Listę czego? -odezwała się Euphoria.
-Listę członków Watahy. Wtedy będziecie mogły opowiedzieć mi swoje historie.
Podczas krótkiej przechadzki cała młoda trójka zapoznawała się jednocześnie ze sobą.

<Thalia? Euphoria? Morphine?>

Od Farilla CD Loneris

Ma rana powoli się goiła, zaś ból słabł. Pośród tych wszystkich wilków czułem się nie swojo. Moja poprzednia wataha składała się wyłącznie jednej rodziny. Postanowiłem wybrać się na przechadzkę, aby wszystko sobie przemyśleć.
Po pewnym czasie usłyszałem dziwny dźwięk, jakby ktoś spadał. Pobiegłem w tamtym kierunku, lecz w połowie drogi musiałem zwolnić gdyż rana znów mnie bolała. Kiedy już byłem na miejscu spojrzałem w głąb przepaści. Na półce skalnej leżała Loneris. Jej biała sierść kontrastowała z plamą krwi pod jej ciałem. Spojrzała na mnie, a w jej wzroku widać było lekką prośbę o pomoc. Nie widziałem co zrobić. Przez mózg przeszła mi myśl, aby tam zejść, jednak nie mógłbym tam wrócić. Postanowiłem pobiec po pomoc. Pierwszym napotkanym wilkiem była Livia.

(Proszę o kontynuacje Livie)

wtorek, 18 marca 2014

Od Livii

Obudziłam się, było ciemno i zimno. Tak szczerze to prawie nie pamiętam. Miałam niecałe 2 miesiące! Nigdzie nie było żadnych wilków. Byłam sama. Jeszcze nie wiecie ale jestem najsłabsza z rodzeństwa i może dla tego mnie zostawili? Parę dni temu wyschły źródła i wyruszyliśmy w daleką podróż. Zaczęłam płakać ale zaraz przestałam! Nade mną krążył straszny orzeł. Był wielki i zapewne usłyszał mój płacz. Uciekałam jak najszybciej i w końcu trafiłam na mała gromadkę wilków. Gdy mnie zobaczyły zaraz zabrały mnie ( byłam wykończona ) do siebie. Tak się tu znalazłam.

Od Thalii CD Dream

Otwarłam szeroko oczy.
-O... A mogę ich odwiedzić?-zapytałam.-Poznałabym ich i Taigę...

<Dream?>

środa, 12 marca 2014

Od Loneris

Siedziałam na skraju urwiska spoglądając w dal. Nikt na mnie nie zwracał uwagi. Byłam nikim. Byłam niepotrzebna. Tam w dole ktoś był, i był nastawiony wrogo. Ale nikt mnie nie słuchał. Siedząc myślałam, jak się zabić. W końcu nikt by mnie nie opłakiwał. Postanowiłam. Skoczę, tak po prostu. Krótki upadek, a potem nic. Wieczny odpoczynek. Skoczyłam, ale upadłam na półkę skalną w stanie agonii. Nie chce cierpieć. Chcę albo śmierci, albo pomocy.
(Czy ktoś się ulituje?)

środa, 5 marca 2014

Od Dream CD Thalii

Zatrzymałam się zmieszana. Wciąż nie przyzwyczaiłam się do tego typu zwrotów.
-Mów mi po prostu Dream -odpowiedziałam z uśmiechem- A ty, jak masz na imię?
-Thalia -odpowiedziała mała, dumnie podnosząc pyszczek.
-To bardzo ładne imię. A teraz wybacz, ale mam parę ważnych spraw, którymi muszę się zająć.
Kolejnych kilka godzin spędziłam więc na witaniu nowych wilków, przyjmowaniu informacji o tych, którzy postanowili odejść (co było wyjątkowo przykre) jak i przesiadywaniu w chatce Taigi, która zgodziła się zająć uwolnionymi szczeniakami. Dopiero późnym wieczorem znalazłam chwilę wolnego czasu. Podeszłam do legowiska Thalii i z ulgą stwierdziłam, że jeszcze nie śpi.
-Mam dla ciebie miłą wiadomość.
Thalia przerwała na chwilę rysowanie.
-Tak?
-Będziesz miała towarzystwo w swoim wieku. Podczas wyprawy znaleźliśmy dwójkę szczeniaków. Muszą tylko się obudzić, ale są pod opieką Taigi, więc nie potrwa to długo.

<Thalia? :) >

Od Dream CD Rozalii

-Nie przejmuj się -odpowiedziałam przyjaznym tonem. Zdążyłam zauważyć, że Rozalia tylko po głosie może odczytywać uczucia- Lubię gości.
Na te słowa wilczyca wyraźnie się uspokoiła.
-Widzę, że długo podróżowałaś? -ciągnęłam dalej rozmowę.
Kiwnęła głową.
-Jak do tej pory w żadnej z watah nie byłam mile widziana...
-Więc będę pierwsza, która ci zaproponuje przyjęcie? -spytałam radośnie.
-No... tak. -wilczyca rozpromieniła się- Na prawdę mogę dołączyć?
-Oczywiście!
Zaprowadziłam Roz do Głównej Kwatery i zajęłam się procedurami związanymi z przyjmowaniem nowych członków.
-Witaj w domu! -oznajmiłam po wpisaniu kilu informacji do księgi.

wtorek, 4 marca 2014

Od Rozalii CD Akaymona

-Z chęcią. - powiedziałam krótko z lekkim uśmiechem.
Przez kilka minut siedzieliśmy w ciszy. Ptaki zaczęły swój wieczorny świergot, a promienie słoneczne były coraz mniej wyczuwalne. Moje futro zaczął muskać chłodny wiatr. Noir zaczął lekko skubać mnie w ucho i cicho krakać. Dawał mi do zrozumienia, że niedługo się z ciemni i powinniśmy już wracać.
-Nondum Noir... - szepnęłam do przyjaciela.
-Po jakiemu to? - spytał zaciekawiony basior.
-Łacina. - szepnęłam - Noir mówi tylko po łacinie.
Mój przewodnik coraz uporczywiej zaczął ciągnąć mnie w ucho.
-Ja już... Ja już będę wracać do jaskini. - wstałam i odwracając się na pięcie ruszyłam w stronę siedziby.
Zrobiłam kilka kroków w przód, a u mego boku poczułam obecność basiora. Przez całą drogę nie rozmawialiśmy. Basior nie był rozmowny, a ja bałam się zacząć rozmowy z obcym. Szłam do przody, a mój przewodnik informował mnie o wszystkich kamieniach, korzeniach drzew i zakrętach. Akaymon był pierwszym wilkiem jakiego tu poznałam... No może oprócz Dream, która zaprosiła mnie do watahy. Basior zdawał się być miły, nie komentował mojego kalectwa...
-Już jesteśmy na miejscu. Może masz ochotę coś zjeść? - usłyszałam jego serdeczny głos.
-Nie, dziękuję... Nie jestem głodna. - westchnęłam - Dzisiaj pójdę spać wcześniej.
Powolnym krokiem ruszyłam w stronę sypialni, a kiedy tam dotarłam ułożyłam się wygodnie na posłaniu. Zaczęłam rozmyślać jak będzie wyglądać jutrzejszy dzień, lecz po chwili usnęłam.

< Akaymon? >

Od Thalii

Leżałam na swoim legowisku kiedy z lasu wyłoniły się wilki. Przyjrzałam się im uważnie ale nie rozpoznałam w nich nikogo kogo zdążyłam już zobaczyć na terenach watahy.
-Animae kto to są?-zapytałam.
Wadera się uśmiechnęła.
-Kto to jest.-poprawiła mnie.-To jest Samica Alfa tej watahy, Dream. Oraz Mirificus.
-A gdzie oni byli?
-Na wyprawie. Musieli zdobyć.. coś-odpowiedziała.-Choć to ich poznasz.
Podniosłam się z legowiska i ruszyłam za Animae zastanawiając się jak zwracać się do głowy całej watahy. Kiedy podeszliśmy do wilków popatrzyłam na Dream i położyłam się przed nią.
-Pani Samica Alfa....-powiedziałam.

<Dream?>

sobota, 1 marca 2014

Od Loneris

Spałam na piasku, w jedynym suchym miejscu, bo ukrytym pod wielkim dębem. Wczorajsza ulewa nie uszczędziła żadnego liścia, kwiata, ani źdźbła trawy. Para z rozgrzanej porannym słońcem ziemi unosiła się do chmur. Nagle poczułam wstrząsy, coraz mocniejsze. Krople deszczu z liści mojego dębu zaczeły spadać na mój nos.
-Co do...- nie zdążyłam dokończyć. Powietrze przeszył niski, głuchy ryk. Karibu. Nie zdążyłam pomyśleć, a już musiałam odskoczyć przed ogromnym cielęciem. Karibu nie opuszczają swoich łąk bez powodu. Nad wzgórzem krążyły sępy i kruki. Pobiegłam do Akaymona. W końcu jest wojownikiem.
-Ktoś tam jest.
(Akaymon, dokończ proszę.)

Od Akaymona

Już od dość dawna byłem członkiem watahy Firefly. Czułem się tu jak w domu, wszyscy członkowie szanowali się nawzajem, konflikty były czymś rzadkim. Innymi słowy odpoczynek, o jakim marzyłem od dawna. Dzień dobiegał końca, więc wyszedłem z jaskini kierując się do pobliskiego lasu. Przystanąłem, gdy mym oczom ukazał się kontur wilczycy. Siedziała na niedużym wzniesieniu w towarzystwie białego kruka. Z tego, co kojarzyłem była nowa. Podszedłem do niej nie czając się. Nie chciałem jej wystraszyć.
-Cześć!-rzuciłem starając się zachowywać swobodnie.
Wilczyca drgnęła lekko. Była piękna.
-Oh! Witaj…-powiedziała ze zwieszoną głową.
-Jesteś nowa, no nie? Mów mi Akaymon, a Ty jesteś…?-zapytałem.
-Rozalia. Ale mów mi Roz.-Uśmiechnęła się lekko.
-Bardzo ładnie. Jak Ci się u nas podoba?-Przysiadłem się do niej.
-Klimat, który tu panuje jest cudowny. Wszyscy są mili, ale… potrzebuję trochę czasu by się zaaklimatyzować.
-Rozumiem. Miałem to samo. To Twój kompan?-Spojrzałem na pięknego, białego ptaka.
-Tak. Ma na imię Noir. To mój…przewodnik i przyjaciel.
Przewodnik? O co mogło jej chodzić? Dopiero po chwili do mnie dotarło czemu nie patrzy się innym w oczy i jest taka nieśmiała. Zrozumiałem, że musi inaczej odbierać otaczający nas świat. Nie przeszkadzało mi to ani trochę.
-Cudowny. Dobrze jest mieć kogoś, na kogo można liczyć-powiedziałem.
-To prawda. Jest niezastąpiony!-Zaśmiała się cicho.
-Słuchaj, może masz ochotę gdzieś się jutro wybrać, by trochę oswoić się z naszymi terenami? Chętnie opowiem Ci trochę o tej watasze.-Zaproponowałem czekając na jej odpowiedź.
< Roz?>

Od Elviry

Pewnego deszczowego poranka, stała się najgorsza rzecz w moim życiu. Wstałam jak zawsze, bardzo wcześnie spodziewając się kolejnej lekcji nauki polowania z mamą. Gdy otworzyłam oczy nie zobaczyłam w jaskini nikogo. Zaczęłam nawoływać całą watahę.
-Mamo! - wołałam. Nikt jednak nie odpowiadał. Postanowiłam wyjść z jaskini zobaczyć czy może po prostu zasnęli gdzieś za jaskinią. I wtedy moje serce przeszył ostry ból. Zobaczyłam martwe ciała całej watahy. Zaczęłam bezgłośnie płakać. Nie mogłam znieść myśli, że już nigdy nie poczuje miłości, jaką dawała mi moja mama. Nikt nie nauczy mnie polować, nikt...Przerwałam swoje rozmyślania, uświadomiwszy sobie, że czyha na mnie niebezpieczeństwo. Kto zamordował moich rodziców, zamorduje i mnie! Musiałam uciekać i to natychmiast. Wędrowałam samotnie, nie łudząc się, że sobie poradzę. Wiedziałam, że prędzej czy później coś mi się stanie i najzwyczajniej w świecie umrę z głodu. Wędrowałam 3 lata, zatrzymując się na jakiś czas w różnych watahach. W końcu gdy zmęczyło mnie życie krótkiego osiedlania się, postanowiłam zaufać jednej watasze, której nigdy nie opuszczę. Gdy pewnej ciemnej i chłodnej nocy padłam w lesie ze zmęczenia, usłyszałam jakiś obcy głos. Był to głos jakiejś wadery. Otworzyłam oczy, wyczuwając podstęp.
-Kim jesteś? - spytałam złowrogo.
-Jestem Samicą Alfa watahy Firefly. Mam na imię Dream. - mówiła.
-Wr..-warczałam mimowolnie. - Jestem Elvira.
-Dołączysz do nas? - uśmiechnęła się Alfa, przyjaźnie. Zdziwił mnie jej gest, ale pozytywnie.
-Pewnie! - zyskiwałam do niej zaufanie. Przedstawiła mnie reszcie watahy i tak oto się tu znalazłam.

Od Loneris

Lekko uschła trawa szeleściła pod moimi łapami. Zginając tylne kończyny gwałtownie stanęłam, gdy zobaczyłam płynącą przede mną szybkim nurtem rzekę. Przeprawa była niemożliwa. Zaczęłam biec wzdłuż rzeki. Nie znałam tych terenów. Posłannicy, lub raczej wojownicy mojej byłej alphy gonili mnie już przez parę kilometrów. Ile można? No dobra... Może trochę przesadziłam atakując alphe. Gdy pomyślałam o tym, obnażyłam kły w uśmiechu. Moje zęby w szyi alphy... To było coś. Dalej czułam lekką goryczka krwi na języku. Nagle usłyszałam wycie. To oni. Na polance, gdzie właśnie stałam, pojawiły się wrogie wilki. Rozejrzałam się wokoło. Dostrzegłam małą półkę skalną nade mną. Skupiłam się i pojawiłam się na niej. Wilki pode mną zirytowany się.
-Loneris, to ty, czy jakaś mysz?- pomyślałam.
Wróciłam na dół. Trzy wilki zawarczały, ja także. Zniknęłam. Ugryzłam czarnego wilka w szyję. Zaskomlał, ale nie widział mnie. Jeszcze 5 minut niewidzialności. Zagryzłam zęby. Hmmm... Wpadłam na pomysł. Połowa starej watahy nie znała moich mocy. Pazurami dobiłam szarego wilka. Padł. Wspięłam się na drzewo i zaczęłam skakać po gałęziach, robiąc straszny rumor. Tamci uciekli z podwiniętymi ogonami. Zmęczona walką położyłam się na ziemi. Zdałam sobie sprawę, że nikogo tu nie znam. Nagle usłyszałam wycie. Z zarośli wyszedł wilk. Nie znałam go, nie był z mojej starej watahy. Szybko podniosłam się i zjeżyłam futro na karku.
(Kto dokończy?)

Od Rozalii

Pod łapami czułam miękką, nagrzaną od słońca ziemię. Czułam na pysku promienie słońca. W uszach słyszałam delikatny szum liści poruszanych wiatrem, świergot słowików i stukanie dzięciołów. W trawie niedaleko buszowała mała polna mysz. W powietrzu unosił się zapach trawy, ziemi i dzikich kwiatów. Widziałam... widziałam nic. Pustkę.
Od urodzenia jestem niewidoma. Niestety nie znam swojej rodziny. Zostałam porzucona jako szczenię. Sama nie wiem jak sobie dotychczas radziłam. Może tylko dzięki Noir nadal żyję?
Od roku szukam watahy. Niestety, żadna dotychczas nie chciała mnie przyjąć ze względu na moje kalectwo. Nie chcieli kolejnego wilka, którego trzeba by było dokarmiać. Podróżowałam tak bardzo długo. Nie wiem, czy to były tygodnie, miesiące, a może lata?
Żywiłam się tym, co znalazł mi Noir. Często i gęsto były to niedokończone resztki posiłku innych wilków, czyli same kości, czasami skóra i drobinki mięsa. Nauczyłam się po zapachu rozpoznawać jadalne, lecznicze oraz trujące rośliny. Te jadalne jadłam, żeby zaspokoić głód spowodowanym brakiem mięsnego pokarmu.

Pewnego dnia kiedy leżałam w trawie słuchając świergotu ptaków poczułam czyjąś obecność. Obecność wilka. Powoli wstałam, Noir siedział delikatnie na mojej głowie, lecz po chwili zerwał się i zaczął krakać mi do ucha.
-Et cessabit Noir. (uspokój się Noir) - uciszyłam przyjaciela. - Jest tu kto? - powiedziałam, starając wyczuć z której strony stoi ów wilk. Aura postaci mówiła mi, że zbliża się z mojej lewej strony.
-Witaj, jestem Dream. - z głosu wywnioskowałam, że ten wilk jest waderą.
-Rozalia. - powiedziałam krótko lekko przestraszona obecnością wilczycy. Nie wiedziałam jakie ma zamiary, czy mnie zaatakuje czy po prostu chce ze mną porozmawiać. - A mój towarzysz to Noir. Przepraszam, jeśli weszłam na twój teren. Nie wiedziałam...

< Dream? ^.^ >

Od Dream CD Mirificusa

Oczywiście, że poszłam za nim. Tunel zdawał się nie mieć końca, brak jakiegokolwiek światła również nas spowalniał, musieliśmy trzymać się blisko ścian uważając jednocześnie pod nogi. Z czasem gładka posadzka stawała się coraz mniej gładka i, szczerze, wolałam nie wiedzieć co się na niej znajdowało. Wystarczyła mi świadomość, że wplątałam się kilka razy w pajęczyny i nie mogłam pozbyć się wrażenia, że coś wędruje po mojej lewej ręce.
Oszczędzałam też siły na czarowanie czegoś ważniejszego niż grupa świetlików. Coś mi podpowiadało, że to nie jest zwyczajna piwnica czy choćby droga ucieczki poza miejskie mury.
W końcu jednak udało nam się dojść do tego, czemu ktoś ukrywał ten tunel. Jak do tej pory słyszałam jedynie własne i Mirificusa kroki, w tamtej jednak chwili do moich uszu dotarł zupełnie inny dźwięk - głośne wycie wilka. Nie było co do tego wątpliwości.
Minęliśmy kolejny zakręt i w oddali ukazało się światło. Nie było to jednak słońce. Rozpoznałam jasny blask błękitnej rudy. W normalnych warunkach byłoby to możliwe dopiero po uderzeniu kamienia. Aby świecił nieprzerwanie należało poddać go skomplikowanej obróbce, na której znało się niewiele osób, z tego powodu był to drogi materiał. Skoro znalazł się tutaj, musi to być raczej dość ważne miejsce i nie zostałoby pozostawione samemu sobie. Teoretycznie. Mieliśmy szczęście i do wielkiej sali weszliśmy bez problemów.
Naszym oczom ukazała się wielka jaskinia, której centrum stanowiła arena z wyrytymi runicznymi znakami. Krąg przedzielony był na dwie połowy - poza układem znaków różniły się tym, że tylko na jednej części stał niewysoki, kamienny postument. Dookoła areny piętrzyły się drewniane  konstrukcje, które wyglądały na obszerne trybuny. W tej chwili prócz nas nie było na nich żywej duszy.
Rozległo się kolejne wycie. Dzięki temu zdołałam namierzyć właściwe drzwi, jedne z kilku, które znajdowały się po drugiej stronie jaskini. Nie czekając dłużej pobiegliśmy przed siebie.
Po chwili staliśmy w dość długim i szerokim korytarzu. Na przeciwko nas wypatrzyłam kolejne drzwi, największe z wszystkich, które tu widziałam. Po środku sufit podtrzymywały dwa rzędy zdobionych kolumn. Nie to jednak najbardziej zwróciło moją uwagę. Wstrzymałam na chwilę oddech widząc ustawione przy bocznych ścianach korytarza liczne klatki. Najgorsze było to, że nie były puste...
Podbiegłam do najbliżej znajdującego się wilka. Choć był słaby, dał radę wydać z siebie cichy warkot. Zaraz potem dołączyła do niego reszta więźniów.
-Spokojnie -szepnęłam i zaraz potem wymówiłam słowa znanego powszechnie pozdrowienia. Zgodnie z rodzajem zaklęcia jakie na nas rzuciłam, pomimo zmiany postaci nadal mogliśmy rozmawiać z wilkami-Jesteśmy przyjaciółmi.
Zamiast odpowiedzi usłyszałam tylko głośniejszy warkot.
-Jak to możliwe... -odezwał się natomiast głos obok. Młoda wadera przysunęła się bliżej krat- Rozumiesz nas? Przecież jesteś...
-Zmienionym w człowieka wilkiem. To długa historia -kucnęłam obok jej klatki. Kamień spadł mi z serca, przez chwilę bowiem poważnie zastanawiałam się, czy na pewno u żyłam odpowiedniego zaklęcia- Odpowiedz mi szybko na kila pytań. Gdzie są ludzie?
-Dosłownie chwile temu wyszli przez tamte drzwi -wskazała na odległe, wielkie wrota- Prowadzą na zewnątrz. Przyprowadzili nowego i odeszli.
-Wiesz, gdzie trzymają tu klucze?
-Środkowa skrzynka przy wyjściu, przynajmniej tak pamiętam. Jest zabezpieczona szyfrem. Spytajcie kogoś, kto siedzi bliżej i mógł go podpatrzeć -zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Mirificus biegł już, żeby się tym zająć- Na prawdę nas uwolnicie? -spytała wilczyca spytała z nadzieją.
-Przynajmniej mam taki zamiar -potaknęłam- Od jak dawna tu jesteś?
-Już nie pamiętam... -pokręciła głową- Na pewno nie tak długo jak on -zwróciła wzrok na małomównego sąsiada- Któregoś dnia zaprowadzili go do wielkiej sali a gdy wrócił... Od tamtej pory nie odezwał się ani słowem.
Przygryzłam wargę.
-Tak jak myślałam...
-To tutaj odbierają nam magię i przelewają ją w kryształy -dokończył za mnie- Wszyscy byśmy tak skończyli, gdyby nie wy!
-Jeszcze nic nie zrobiliśmy -poprawiłam- A nie mogliście sami użyć magii, żeby się uwolnić?
-Niestety, to miejsce chroni inne zaklęcie, które nie pozwala nam używać własnych.
Mirificus przyszedł z kluczami i otworzył klatkę, w której przebywał wilk, później wilczyca, a potem właściwie jakieś pięćdziesiąt innych zamków. Zza krat wyłaniały się postacie w różnym wieku, zdrowe, trochę mniej zdrowe, niemal wszyscy jednak byli w stanie iść o własnych nogach. Wyjątkiem były dwa czarne szczeniaki. Leżały nieprzytomne i nie daliśmy rady ich obudzić.
-Mogły dostać za dużo środka usypiającego, którego używają łowcy -wyjaśnił któryś z uwolnionych już wilków- Widać były wyjątkowo waleczne.
Wzięliśmy je więc na ręce i tak wielką grupą skierowaliśmy się do wyjścia.
Jak tylko otworzyliśmy wrota, przed nami stanęli uzbrojeni, lecz przerażeni strażnicy. Nic dziwnego, w końcu teraz, gdy wilki nie ograniczało już zaklęcie dały pokaz swoich zdolności. W ten sposób zostaliśmy znów sami.
Oprócz tych dwóch nieprzytomnych szczeniaków każdy miał dokąd wracać. Na przykład ta pierwsza wilczyca, z którą rozmawiałam, miała na imię Nedarya, odnalazła się w tłumie ze swoim narzeczonym i razem z nim wróciła do swojej Watahy Zielonych Koniczyn, gdzieś daleko na północ stąd.
I nam trzeba było już wracać do siebie. Po usłyszeniu mnóstwa razy "dziękuję" skierowaliśmy się do Lasu Chetwood. Już na czterech łapach.
Gdybym nie trzymała na grzbiecie małej, podskoczyłabym z radości wysoko do góry. Wszystkie kwiaty dookoła nas zakwitły reagując na moje emocje. Jak dobrze znów być we własnej skórze!
Postanowiliśmy, że szczeniaki weźmiemy do Taigi, ona na pewno będzie potrafiła się nimi zająć. A potem... kto wie? Może zostaną w Watasze?
Jedno jednak było pewne: nasza wyprawa zakończyła się powodzeniem. Zdobyliśmy potrzebną książkę (a nawet kilka innych dodatkowych), uwolniliśmy magiczne wilki i przede wszystkim uszliśmy tego wszystkiego z życiem.

<THE END, chyba że chcesz Mirificus coś jeszcze dodać ;3>