Patrzyłem na Dream odchodzącą z
Sanguisem, a w mojej głowie łomotało się tylko jedno pytanie: czy ona
naprawdę sądziła, że będę przez cały dzień siedział w miejscu?
Wstałem ostrożnie, ale moje rany szybko się goiły i prawie nie czułem
już bólu. Wyszedłem na zewnątrz. Nie było sensu gonić pozostałych, ale
kto powiedział, że samemu nie mogę się dobrze bawić? Lekkim truchtem
wbiegłem między drzewa, czując jak w moim ciele budzi się energia
zmagazynowana przez całe dnie odpoczywania - moje mięśnie rozgrzewały
się, a ja mknąłem coraz szybciej, ignorując ból wciąż niezagojonych ran.
Wsłuchiwałem się w odgłosy niewielkich stworzeń leśnych i szumiących
liści, napawając się panującym wokół spokojem.
Po pewnym czasie zacząłem zwalniać. Biegłem teraz wolniej, ale byłem
bardziej skupiony. Zaczęły docierać do mnie zapachy, które wcześniej
całkowicie ignorowałem - czułem skropioną rosą roślinność, świeżą krew
płynącą w żyłach mijanych zwierząt, charakterystyczny zapach wilczycy,
mokrą ziemię i...
Zaraz. Wilczycy?
Zatrzymałem się gwałtownie, prawie się przewracając. Uniosłem nos,
starając się wyobrazić sobie, jak zachowałby się Sanguis. Był o wiele
lepszym myśliwym niż ja, ale w końcu coś tam też umiałem. Odwróciłem
się, szukając zapamiętanej woni. O tak, była tu - młoda wadera, która
prawdopodobnie nie zdążyła odejść na więcej niż kilka kilometrów.
Rozejrzałem się uważnie i dostrzegłem ledwo widoczny odcisk łapy tuż
obok dojrzałego dębu.
Podniosłem wzrok do góry. Słońce chyliło się ku zachodowi - Sanguis i
Dream niedługo mieli wrócić z polowania, nie było sensu teraz szukać
wilczycy. Z westchnieniem rzuciłem tropom ostatnie spojrzenie i
odwróciłem się w kierunku domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz