sobota, 6 kwietnia 2013

Od Sanguisa

Nie mogłem marzyć o spokojniejszym powrocie do domu niż ten, który miałem za sobą.
Ani o potworniejszym powitaniu.
Nie sądzę, bym kiedykolwiek przestał się winić za to, jak późno dopuściłem do swojego przepełnionego euforią umysłu, że coś jest nie tak. Swąd palonego ciała, charakterystyczne drżenie ziemi, spłoszone ptaki i leśne zwierzęta… Znaki nie mogły być jaśniejsze ale ja, wojownik szczycący się swoją siłą i umiejętnościami, wolałem oszukiwać się i zostawić sobie szok na moment, w którym ujrzałem pierwsze granice terenów mojej watahy.
Nie zamierzam opisywać, co zobaczyłem. Wciąż drżę na wspomnienie tego widoku, a jednocześnie nie potrafię się go pozbyć z mojego mózgu, jak gdyby ktoś wypalił je gorącym żelazem w moim umyśle. Musiałem nauczyć się żyć samotnie, ze świadomością, jak wiele mógłbym zmienić, gdybym tylko wiedział wcześniej, jakie skutki będą miały moje decyzje. Tak czy siak, wędrowałem lasami i dolinami, unikając wszelkich żywych istot, które nie mogły posłużyć mi za pożywienie i zagłębiając się we własnej rozpaczy.
W ten sposób natrafiłem na Mirificusa. Hmm… właściwie lepszym słowem byłoby „wpadłem”. Dosłownie. Nie mam pojęcia, skąd wziął się pod tamtym korzeniem, a o jego istnieniu dowiedziałem się w dość dobitny sposób – potykając się o jego przednie łapy. Wolałbym nie cytować, co powiedziałem w tamtym momencie, w każdym razie na pierwszy rzut oka wilk nie wyglądał na żywego. To są jednak zalety bycia wojownikiem – zmysły mam wyczulone o wiele bardziej niż przeciętny wilk i subtelne oznaki życia rzuciły mi się w oczy niemal natychmiast. Mirificus leżał na brzuchu, z głową dziwnie przekrzywioną i opartą na przednich łapach, a przede wszystkim z okazałą raną biegnącą przez połowę ciała i drugą – na głowie. Zatrzymałem się niezdecydowany, ale w głębi duszy wiedziałem doskonale, co za chwilę zrobię. Westchnąłem ciężko i dźwignąłem nieznajomego, unosząc go na grzbiecie w poszukiwaniu strumienia, który niedawno mijałem. Wyszedłem na otwartą przestrzeń, spodziewając się co najwyżej kolejnej polanki, ale to miejsce było więcej niż tylko kawałkiem pustej trawy. Wiatr dmuchnął mi prosto w nozdrza, przynosząc zapach, którego nie sposób było pomylić z żadnym innym - woń wilczycy.
Nieznajoma zbiegła ze wzgórza, zbliżając się do nas ostrożnie. Nie była wrogo nastawiona, ale nie wiedziała, czego się po nas spodziewać. W istocie musieliśmy stanowić dość osobliwą parę - jeden wilk ranny i nieprzytomny, drugi niosący go na grzbiecie z miną wyrażającą uprzejme zaciekawienie pytaniem, na czym ten świat stoi. 
<Dream, tobie zostawiam ciąg dalszy :) >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz