Nie mogłem marzyć o spokojniejszym powrocie do domu niż ten,
który miałem za sobą.
Ani o potworniejszym powitaniu.
Nie sądzę, bym kiedykolwiek przestał się winić za to, jak
późno dopuściłem do swojego przepełnionego euforią umysłu, że coś jest nie tak.
Swąd palonego ciała, charakterystyczne drżenie ziemi, spłoszone ptaki i leśne
zwierzęta… Znaki nie mogły być jaśniejsze ale ja, wojownik szczycący się swoją
siłą i umiejętnościami, wolałem oszukiwać się i zostawić sobie szok na moment,
w którym ujrzałem pierwsze granice terenów mojej watahy.
Nie zamierzam opisywać, co zobaczyłem. Wciąż drżę na
wspomnienie tego widoku, a jednocześnie nie potrafię się go pozbyć z mojego
mózgu, jak gdyby ktoś wypalił je gorącym żelazem w moim umyśle. Musiałem
nauczyć się żyć samotnie, ze świadomością, jak wiele mógłbym zmienić, gdybym
tylko wiedział wcześniej, jakie skutki będą miały moje decyzje. Tak czy siak,
wędrowałem lasami i dolinami, unikając wszelkich żywych istot, które nie mogły
posłużyć mi za pożywienie i zagłębiając się we własnej rozpaczy.
W ten sposób natrafiłem na Mirificusa. Hmm…
właściwie
lepszym słowem byłoby „wpadłem”. Dosłownie. Nie mam pojęcia, skąd wziął
się pod
tamtym korzeniem, a o jego istnieniu dowiedziałem się w dość dobitny
sposób –
potykając się o jego przednie łapy. Wolałbym nie cytować, co
powiedziałem w
tamtym momencie, w każdym razie na pierwszy rzut oka wilk nie wyglądał
na
żywego. To są jednak zalety bycia wojownikiem – zmysły mam wyczulone o
wiele
bardziej niż przeciętny wilk i subtelne oznaki życia rzuciły mi się w
oczy
niemal natychmiast. Mirificus leżał na brzuchu, z głową dziwnie
przekrzywioną i
opartą na przednich łapach, a przede wszystkim z okazałą raną biegnącą
przez
połowę ciała i drugą – na głowie. Zatrzymałem się niezdecydowany, ale w
głębi
duszy wiedziałem doskonale, co za chwilę zrobię. Westchnąłem ciężko i
dźwignąłem nieznajomego, unosząc go na grzbiecie w poszukiwaniu
strumienia, który niedawno mijałem. Wyszedłem na otwartą przestrzeń,
spodziewając się co najwyżej kolejnej polanki, ale to miejsce było
więcej niż tylko kawałkiem pustej trawy. Wiatr dmuchnął mi prosto w
nozdrza, przynosząc zapach, którego nie sposób było pomylić z żadnym
innym - woń wilczycy.
Nieznajoma zbiegła ze wzgórza, zbliżając się do nas
ostrożnie. Nie była wrogo nastawiona, ale nie wiedziała, czego się po
nas spodziewać. W istocie musieliśmy stanowić dość osobliwą parę - jeden
wilk ranny i nieprzytomny, drugi niosący go na grzbiecie z miną
wyrażającą uprzejme zaciekawienie pytaniem, na czym ten świat stoi.
<Dream, tobie zostawiam ciąg dalszy :) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz