czwartek, 21 listopada 2013

Od Sanguisa CD Thalii

Rzuciłem leżącej przede mną wilczycy zatroskane spojrzenie i podałem jej łapę, pomagając wstać. Nie mogła mieć więcej niż pół roku, więc skąd wzięła się sama w środku lasu?
- W porządku, Thalio. – odezwałem się łagodnie – Opowiesz mi dokładnie, co się stało?
- W mojej watasze wybuchła epidemia. – wyjąkała wilczyca, patrząc w ziemię – Zdaje się, że moja mama się zaraziła, a potem zaatakowała tatę i… ja właściwie nie wiem co się stało, ale bałam się, a tata kazał mi uciekać… i właściwie nawet nie wiem jak długo biegłam, wiem tylko, że tak bardzo się bałam…
Spojrzałem na nią z troską. Była taka młoda, a tak wiele przeszła… Słyszałem już o różnych wirusach dziesiątkujących wilcze watahy, ale skoro ten rozprzestrzenił się tak szybko, prawdopodobnie nie miałem już czego szukać na terenie rodziny Thalii. Trzeba było jak najszybciej zabrać ją do jaskiń.
- Chodź ze mną. – odezwałem się – Należę do watahy mieszkającej na tym terenie. Zabiorę cię do naszej siedziby, żebyś mogła się uspokoić, wysuszyć i najeść, a sam sprawdzę, jak wygląda sytuacja. Poproszę moją przyjaciółkę, żeby się tobą zaopiekowała; jest bardzo miła i ma śliczne, białe futerko, na pewno ją polubisz. Chodź, nie możesz tu zostać tak sama.
- Jest pan alfą tej watahy? – spytała Thalia, patrząc na mnie z przestrachem.
- Mów mi Sanguis. I nie, nie jestem alfą, ale chwilowo zastępuję prawdziwą przywódczynię. Ma na imię Dream i na pewno nie miałaby nic przeciwko, żebym zabrał cię do nas. Chodź młoda, wszystko będzie dobrze.
Wilczątko otrzepało się lekko i otarło łzy, po czym posłusznie podreptało moim śladem. Wydawała się być zaskakująco spokojna i czułem, że oprócz współczucia czuję do niej rosnącą sympatię.
***
Animae była idealną osobą do zajęcia się małą Thalią – nie pytając o nic przytuliła ją mocno i zaprowadziła do ogniska, podsuwając jej najlepsze kąski, jakie miała pod ręką. Szczeniak rzucił się na jedzenie i gdy wychodziłem, jego uwaga była całkowicie pochłonięta przez udziec świeżo upolowanego jelenia.
Wyszedłem na zewnątrz, wyostrzając zmysły i skupiając się na czekającym mnie zadaniu. Zdałem się na węch, podążając w kierunku, z którego przywlokła się Thalia. Biegła niemalże w prostej linii, ale odszukanie pierwszych śladów jej watahy zajęło mi kilka godzin – byłem pełen podziwu, że wilczyca samodzielnie przebyła taką trasę. Po pewnym czasie węch nie był mi już potrzebny; wszędzie wokół widać było ślady obecności innej grupy, ale nigdzie nie dostrzegłem ani jednego wilka.
W chwili, w której dotarłem do polany pożałowałem, że nie zrezygnowałem z dzisiejszego obiadu. Pierwszy wilk, jakiego zobaczyłem, leżał na plecach z pianą wyciekającą z pyska i martwymi, lśniącymi obłędem oczami. Dalej nie było lepiej. Kilka kolejnych trupów utwierdziło mnie w przekonaniu, że jakakolwiek zaraza dotknęła watahę, teraz nie było już komu pomagać. Ostatnie żywe wilki, jakie spotkałem, były w niewiele lepszym stanie niż ich martwi towarzysze – ze zmierzwioną sierścią, śliniące się i toczące pianę z pyska, walczyły ze sobą, na przemian skacząc sobie do gardeł i odskakując z niebywałą prędkością. Powietrze przeszył skowyt tego, który zauważył mnie jako pierwszy, ale zęby drugiego zatopione w jego karku urwały drażniący dźwięk. Nie czekałem, by zobaczyć koniec pojedynku – biegiem rzuciłem się w kierunku domu, czujnie rozglądając się dookoła w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak życia.
***
- Sanguis. – głos Animae wyrażał zarówno ulgę, jak i niepohamowaną troskę – Wielkie nieba, wyglądasz jakbyś zobaczył ducha! Udało ci się czegoś dowiedzieć?
- Gdzie jest Thalia?
- Zasnęła. Przygotowałam jej posłanie niedaleko mojego.
- To dobrze. Wygląda na to, że zostanie tu na dłużej.
- Co z jej rodziną?
- Nie znalazłem nikogo ocalałego. Ci, którzy nie zarazili się tą tajemniczą chorobą, zginęli zamordowani przez własnych, zakażonych towarzyszy i naprawdę nie wiem, kto wyszedł na tym gorzej.
- Tak szybko…? – wyszeptała wilczyca – Co za choroba działa w ten sposób?
- Nie mam pojęcia. – pokręciłem głową – Ale Thalia nie może tam wrócić.
- Więc zostanie z nami.
- Zdecydowanie. Najgorsze ma już za sobą.
- Co to znaczy? – usłyszeliśmy cichy głosik zaspanego wilczątka. Thalia wyjrzała z głównej sypialni, wpatrując się w nas swoimi wielkimi oczami – Sanguisie, wróciłeś?
- Oczywiście, młoda. – odpowiedziałem – Jak się czujesz?
- Lepiej. – wilczyca ziewnęła, podchodząc do nas i wtulając się w Animae – Wiesz coś o moich rodzicach?
- Obawiam się, że nie mam dobrych wiadomości. – wymamrotałem cicho, patrząc w ziemię.
- Więc powiedz mi te złe.
- Twoją watahę zaatakowała nieznana nam zaraza. – odpowiedziałem, podnosząc wzrok – Teraz nic nie możemy już dla nich zrobić, ale ty możesz zostać. Mamy tu dość miejsca.
- Możesz na nas liczyć, nieważne, co się stanie. – dodała Animae, przyciskając ją mocniej do siebie.
Wilczątko opuściło głowę, a z jej oczu pociekły łzy. Delikatnie wyswobodziła się z objęć opiekunki i dwoma długimi susami dopadła swojego legowiska, chowając głowę między łapami. Jej ciałem wstrząsnął szloch.
- Myślisz, że da radę? – spytała moja towarzyszka.
- Jest silna. – odpowiedziałem cicho – Musi dać radę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz