niedziela, 26 stycznia 2014

Od Mirificusa CD Dream

- Wszystko z nią będzie w porządku, ale potrzebuje trochę spokoju, skoro ma się wybudzić. – oznajmił medyk, wypychając mnie z pokoju i zatrzaskując drzwi. Odwróciłem się i oparłem czołem o ścianę, zamykając oczy. Co ja tak właściwie wyprawiałem…?
- Wszystko w porządku? – spytał ktoś zatroskanym głosem. Obejrzałem się błyskawicznie, zatrzymując wzrok na niskiej blondynce o uroczych, pełnych ciepła oczach. Gdyby tylko wszyscy ludzie wyglądali w ten sposób…
- Tak, chyba w porządku. – odpowiedziałem z wahaniem – Po prostu martwię się o moją przyjaciółkę.
- Jest w dobrych rękach – powiedziała dziewczyna uspokajająco – Nic jej nie będzie, zobaczysz.
- Dzięki. – wykrztusiłem, uśmiechając się nieśmiało. – Jak masz na imię?
- Jestem Jenna. – dziewczyna odwzajemniła uśmiech, dyskretnie wycierając dłonie o przybrudzony fartuszek.
- A ja Mirificus.
- Dziwne imię. – Jenna roześmiała się - Ale podoba mi się.
- Pomagasz medykowi w pracy?
- Nie, zajmuję się tylko domem. Nie dopuszcza nikogo do swoich ziół i preparatów. Chodź na dół, dam ci trochę wina. Nic nie zdziałasz, stojąc pod drzwiami i załamując ręce.
Kiwnąłem głową, a dziewczyna obróciła się zgrabnie i ruszyła w kierunku kuchni. Podążyłem za nią, obserwując wnętrze domu. Medyk nie wyglądał na zbyt ubogiego, co dawało mi nadzieję, że faktycznie zna się na swoim rzemiośle. Gdy weszliśmy do kuchni, Jenna wręczyła mi metalowy kielich wypełniony czerwoną cieczą. Smakowała dziwnie, ale przede wszystkim pozostawiała po sobie uczucie ciepła i ukojenia. Kucharka roześmiała się, widząc moją minę, po czym dolała mi wina i wróciła do pracy. Jenna posłała mi ostatnie spojrzenie i zniknęła za drzwiami spiżarni, a ja wyszedłem z kuchni, kierując się z powrotem na piętro. Minąłem drzwi do pokoju dziennego i nacisnąłem klamkę tych, które prowadziły na schody, ale okazały się zamknięte. Wetchnąłem cicho i zawróciłem. Kuchnia miała własne wyjście na piętro i prawdopodobnie dało się tamtędy przedostać pod gabinet medyka. Zagłębiłem się w ciemny korytarz, ale wtedy mój wzrok przyciągnął olbrzymi obraz zawieszony na ścianie naprzeciwko. Zagapiłem się zszokowany na przedstawione na nim wilki uciekające przed uzbrojonymi rycerzami i małe, puszyste, ociekające krwią ciałko przebite na wylot włócznią jednego z mężczyzn. Miałem ochotę zawyć. Kto normalny wiesza sobie takie coś we własnym domu…?
Podszedłem bliżej, opierając się o ścianę obok malowidła i dotykając ciężkiej, rzeźbionej ramy. Rozległ się cichy trzask i płótno ustąpiło pod moimi palcami, zagłębiając się w ścianę. Odskoczyłem zaskoczony, ale mechanizm, który przypadkiem zwolniłem, nie działał samoczynnie. Ostrożnie naparłem na malowidło, które odsłoniło ciemny otwór i ciągnący się dalej korytarz.
- Co do…? – wymamrotałem, ale wtedy usłyszałem kroki. Błyskawicznie doskoczyłem do ściany i pociągnąłem za ramę obrazu, który posłusznie wrócił na swoje miejsce. Odwróciłem się, starając się przybrać neutralny wyraz twarzy, ale zza drzwi wynurzył się jedynie kolejny służący, który minął mnie pospiesznie, znikając za zakrętem. Kroki ucichły, a ja ponownie zbliżyłem się do malowidła. Nie zdążyłem jednak nawet dotknąć ramy, gdy dobiegł mnie melodyjny głos wołający moje imię.
- Dream? – okrzyknąłem – Już idę!
„Doskonałe wyczucie czasu.” – dodałem w myślach, odwracając się i wchodząc w głąb korytarza. Wyszedłem na schody i kierując się jej głosem, przemknąłem pod drzwi gabinetu. Moja towarzyszka już na mnie czekała , stojąc w drzwiach z dłońmi opartymi o framugę. Przytuliłem ją z ulgą, a ona wplotła mi palce we włosy, oddychając szybko.
- Co się stało? – spytałem, odrywając się od niej.
- To efekt tego zaklęcia zmieniającego nas w ludzi. – wyjaśniła alfa, rzucając mi przepraszające spojrzenie – Powinnam była cię uprzedzić, ale miałam nadzieję, że nie będę musiała go użyć.
- Czego użyć? – spytała Jenna, wchodząc do pokoju.
- Niczego. – odpowiedziała Dream nieco za szybko – Zupełnie niczego.
- Będziemy musieli się już zbierać. – odezwałem się, zwracając na siebie uwagę dziewczyny – Czy możesz podziękować medykowi w naszym imieniu? Okazał się bardzo pomocny.
- Właściwie to twojej przyjaciółce nic szczególnego nie było. – odpowiedziała Jenna, marszcząc brwi – stwierdził, że to tylko nagła słabość i dopóki był to tylko pojedynczy epizod, nie powinniście się martwić.
- Dziękujemy bardzo. – odpowiedziała Dream – Mirificus ma rację, powinniśmy się już zbierać.
- Powodzenia.
Chwyciłem przyjaciółkę za rękę i wyprowadziłem ją schodami, machając Jennie na pożegnanie. Ruszyłem korytarzem, ale zamiast skręcić w kierunku wyjścia, przeszedłem przez znajome już drzwi i zatrzymałem się przed obrazem mordujących wilki łowców. Puściłem dłoń Dream i naparłem na płótno, odsłaniając przejście. Dziewczyna cofnęła się z zaskoczeniem. Otworzyłem usta, ale nie zdążyłem niczego jej wyjaśnić, bo korytarzem ponownie poniosło się echo ludzkich kroków. Nie zastanawiając się wepchnąłem towarzyszkę w ciemny tunel i prześlizgnąłem się za nią, chwytając ramy obrazu i obracając go, by wrócił na swoje miejsce.
- Mirificusie, czy mógłbyś mi łaskawie wytłumaczyć, co się tu do cholery dzieje?!
- Sam chciałbym wiedzieć. - mruknąłem, wpatrując się z fascynacją w ciągnący się przed nami korytarz.
- Mirificus!
Obejrzałem się na nią, ale niewiele mogłem dostrzec. Postąpiłem kilka kroków, szukając zarysu obrazu, po czym przyłożyłem do niego ucho. Nie słyszałem niczego poza przyspieszonym oddechem Dream – kryjówka doskonale izolowała nie tylko światło, ale też dźwięki.
- Nie mam pojęcia, dokąd prowadzi ten tunel. – odezwałem się, spoglądając na zarys sylwetki mojej towarzyszki – Ale nie podoba mi się to, co tu wyczuwam.
Usłyszałem, jak Dream wciąga gwałtownie powietrze i wzdycha cicho.
- Krew. – wyszeptała – Ale… to dom medyka, może po prostu przeprowadza tu operacje… Musi być jakieś wytłumaczenie.
- Operacje? W tajnej kryjówce za makabrycznym obrazem? – spytałem retorycznie.
- Więc co innego?
- Nie mam pojęcia. – pokręciłem głową – Ale zamierzam się tego dowiedzieć.
<Dream, co dalej?>

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Od Serenity

Nie mogłam przecież wiecznie uciekać przed tymi snami. Myślałam sobie, że jeden koszmar to wszystko co się mi przyśni, ale się myliłam. Boję się każdego dnia zasnąć z obawy przed kolejnym strasznym snem ze mną w roli głównej. W momencie, w którym zamykam oczy widzę siebie biegnącą przez las, a za mną biegnie stado wilków z mojej poprzedniej watahy. Wszystkie. Całe stado. Moi oprawcy. Kiedy ich porzucałam nie miałam pojęcia, że będą prześladować mnie w snach. Stwierdziłam, że już wystarczająco się mną nabawili. Tylko tym razem sen był bardziej realistyczny. Nie tyle biegłam co pędziłam zostawiając za sobą smugę ognia, który pozostawał jako ciągnąca się za mną linia ognia, który pozwalał wytropić mnie mojemu pościgowi. Kiedy zbyt długo stałam w jednym miejscu płomienie pożerały cały las i wszystko dookoła. Więc wtedy znów zaczynałam biec aż w końcu opadałam z sił, potykałam się o własną łapę i spadałam na pysk na ziemię. Nie mogłam wstać, a wycie innych wilków było coraz bliżej. Słyszałam ich wielkie łapy uderzające o podłoże wypełnione suchymi liśćmi, gałązkami i martwymi zwierzątkami. Próbuję wstać, ale jak to zwykle w koszmarach, nie mogę. Podnoszę tylko głowę i wytrzepuję z niej piasek i małe szyszki. Nasłuchuję. Cisza. To dziwne, bo jeszcze przed chwilą słyszałam jak pogoń zbliża się, a ich wielkie nosy węszą w powietrzu. Teraz jednak wszystko umilkło. Nawet ptaki. Cudem wstaję, otrzepuję się i rozglądam. Otacza mnie wielki zielony las Chetwood. Jest taki sam, ale jakby inny, mroczniejszy. Nie ma żadnych odgłosów natury. Stoję tylko ja. Ogień znikną. Droga, którą po sobie zostawiałam zniknęła. Po ognistym wężu został tylko proch i swąd palonej sierści. Dziwne. Ruszam w drogę powrotną do Firefly, ale ku mojemu zdziwieniu nie mogę znaleźć drogi! Wydawało mi się, że znam ją na pamięć, a jednak się myliłam. Wędruję kilka minut i docieram do ogromnej jaskini. Stalaktyty i stalagmity tworzone przez wiele milionów lat nadają jaskini wygląd paszczy lwa lub rekina. Wtedy znów ich słyszę. Te stado co mnie goniło. Bez zastanowienia wkraczam do jaskini. Biegnę przed siebie, ale tym razem nie zostawiam za sobą pełzającego ognia. Kiedy wreszcie przestaję słyszeć ujadanie wilków, zwalniam. Widzę małe światełko, które jest coraz bliżej i bliżej. Jakby do mnie frunęło. Idę w jego kierunku. To co widzę na końcu tunelu przekracza wszelką wyobraźnię. Nie potrafię tego pojąć. Otaczają mnie olbrzymie góry pokryte śniegiem i pagórki zzieleniałe od słońca wiszącego nad tym pięknym krajobrazem. Drzewa wysokie na kilka metrów tańczą na wietrze i śpiewają sobie pieśni w swoim języku. Przede mną rozciąga się droga ubita ze srebrnych kamyczków. Prosi mnie abym nią poszła, ale ja zbaczam z dróżki i idę prosto na szczyt pagórka. Stojąc na nim czuję się naprawdę wolna, a wiatr owiewa mi pysk i gładzi moją czarną sierść. Kładę się i daje odpocząć zmęczonym łapom. Przewracam się na grzbiet i wpatruję w lazurowe niebo bez chmur. Nagle nadlatuje mały, niebieski ptaszek wielkości wilczego ucha. Siada mi na nosie i mówi:
- Nie trafiłaś tu bez powodu.
Przyglądam się stworzonku. Jego niebieskim piórkom i małej główce zakończonej różowym ostrym dzióbkiem. Jego małe nóżki drażnią mnie w nos wiec kicham i tym samy strącam ptaszka na ziemię. Ten jednak szybko się podnosi i otrzepuje. Patrzy na mnie bez choćby cienia gniewu i nakazuje mi podążać za sobą. On leci, ja truchtam za nim. Mijamy pięknie wijącą się rzekę i stary dębowy las szumiący o tajemnicach tej krainy. Rozglądam się i dostrzegam stado dzikich koni. Wydaje mi się nienaturalne, że obok nich leży stado dzikich czarnych panter. Tak być nie powinno. My jesteśmy drapieżnikami, a ssaki zwierzyną łowną. Ta magiczna kraina jest wypaczona. Ptaszek ląduje na grzbiecie jednego z koni. Klacz odwraca się i pyta mnie łagodnym głosem:

- Czy wiesz dlaczego tu jesteś? – podchodzi do mnie wciąż trzymając niebieskiego ptaszka na kłębie. Trąca mnie nosem. Nagle wszystko milknie. Szum rzeki, glosy drzew i przeżuwanie trawy. Pantery zrywają się z ziemi i pędzą w stronę horyzontu, który nagle zamienia się w jaskinię. Czarne koty wbiegają tam, a jaskinia za nimi zamyka się i chowa pod ziemie odsłaniając znów horyzont. Zza moich pleców dobiega wycie i szczekanie. Znaleźli mnie. Widzę ich długą sierść szarpaną przez wiatr i wściekłe oczy wypatrujące mnie w morzu zieleni. Konie rzucają się do ucieczki. Niebieski ptak odfruwa, a ja zostaję sama. Znowu. Zmuszam łapy do biegu i już po chwili pędzę jak szalona. Zostawiam za sobą płonącą drogę. Mam tylko nadzieję, że nie spalę tej cudownej krainy ze snów. Właśnie! Przecież ja śnię i w każdej chwili mogę się obudzić! W chwili, w której planuję jak się obudzić cos rzuca mi się na grzbiet i powala mnie na ziemię. Obracam się brzuchem do góry i widzę przed sobą wykrzywiony pysk Arsena. Warczy coś niezrozumiale. Chcę uwolnić się z pod niego, ale nie pozwala mi na to Moriarti. Zaraz obok niego pojawia się Krolin. Cała trójka warczy na mnie, ale w pewnym momencie nadlatuje niebieski ptaszek. Ląduje pomiędzy uszami Arsena i rozkłada skrzydełka. Właśnie wtedy wszystko ogarnia oślepiające błękitne światło, a ja budzę się zlana potem na swoim legowisku w Firefly. Jak dobrze, że ten koszmar się skończył. Wychodzę ze swojej jaskini, siadam na skale i patrzę w niebo. Wiatr suszy moją mokre od potu skórę i futro. I nagle cichy wiatr układa mi przed łapy olbrzymie niebieskie pióro, które…płonie.

Od Nasira CD Sanguisa

-Co sądzę? Trudna sytuacja, ale i tak uważam, że część racji mają obie strony. Władze Dellios pozwalają sobie na zbyt wiele, bo wiedzą, że mają przewagę, ale buntownicy walczą o wolność. To oczywisty odruch. Szkoda tylko, że nie mają żadnego konkretnego planu poza wybiciem wrogów. A wiecie jak jest. Ludzie na skraju desperacji są w stanie zrobić o krok za dużo. Kto wie do czego się posuną?
Potrząsnąłem głową.
-A tak właściwie, to dlaczego aż tak bardzo zagłębiamy się w sprawy ludzi? To głównie ich problem. Naszą sprawą jest tylko i wyłącznie fakt, że Kelebarhini zabijają naszych… Przesadą będzie mieszanie się w sprawy naszych ,,kochanych” dwunożnych. Nie sądzicie?
< Sanguis? Animae?>

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Od Sanguisa CD Nasira

Tęskniłem za tym. Szelest liści pod moimi łapami, chłodny dotyk wiatru rozwiewającego moją sierść i monotonne bicie serca... A właściwie trzech serc.
Początek podróży spędziłem w milczeniu, przysłuchując się rozmowie Nasira i Animae i wtrącając coś od czasu do czasu. Starałem się skupić na tym, czego się dowiedzieliśmy, a przede wszystkim na tym, czego chcieliśmy się dowiedzieć. Świątynia Mrocznej Pani była na tyle odległa, że mieliśmy mnóstwo czasu na rozważania, ale jedna rzecz szczególnie nie dawała mi spokoju. Dlaczego wojownicy Dellios ścigali własnego historyka? Gdyby wiedzieli o jego współpracy z buntownikami, zamordowaliby go bez wahania. A jednak żył, skoro kolejne dzienniki przedostawały się za granicę. Takie przeoczenie nie było podobne do okupantów – prawdopodobnie nie byli oni świadomi, kto jest autorem dzienników. Oznaczało to, że musiał złamać prawo w inny sposób i ściągnąć na siebie uwagę władz…
- Sanguisie?
Podniosłem głowę, obrzucając moich towarzyszy pytającym spojrzeniem.
- Wybaczcie. – powiedziałem – Zamyśliłem się. Możecie powtórzyć?
- Animae zadała bardzo ważne pytanie. – odpowiedział Nasir - Po czyjej stronie tak naprawdę stoimy?
- To znaczy?
- Wiemy, że siły Dellios okupują Fellastię od lat, czemu starają się przeciwdziałać członkowie Klanu Srebrnego Kryształu. Chcą odzyskać wolność i trudno ich nie rozumieć, ale okupanci twierdzą, że dopiero od czasu przymusowej zmiany władzy Fellastia faktycznie się rozwija. Czytałem kiedyś książkę napisaną przez kogoś z Dellios. Twierdził, że buntownicy tak naprawdę nie mają żadnego rozsądnego planu i chcą jedynie pozabijać wrogów, a jeśli im się uda, państwo ogarnie chaos i prędzej czy później wybuchnie wojna domowa. Okupanci zdają się sądzić, że mieszkańcy Fellastii zachowują się jak zwierzę schwytane i uwięzione przez weterynarza: rzucają się, warczą i atakują, choć tak naprawdę nie mają żadnego powodu, bo ich domniemany wróg chce im pomóc.
- Główną wadą rozumowania Kelebarhini jest fakt, że nie zaproponowali żadnego wyjścia z sytuacji: chcą wycofania się wrogich sił, ale nie mają konkretnych kandydatów na następcę obecnych władz. – zauważyłem.
- Wojownicy Dellios wymordowali większość inteligencji Fellastii. – wtrąciła Animae – Jeżeli Klan odniesie sukces, będą mieli problemy z dobraniem odpowiednich osób na wysokie stanowiska.
- A jednak radzą sobie z przeprowadzeniem buntu. – opowiedziałem – Ale ich celem jest zwyciężenie wroga, nie zyskanie pokoju. Możliwe, że napędzani chęcią zemsty nie myślą o konsekwencjach obalenia obecnego ustroju.
- Nasirze, co sądzisz? – spytała Animae, zwracając się do słuchającego nas wilka.
< Nasir?>

niedziela, 12 stycznia 2014

Od Dream CD Mirificusa

Obudziłam się w dziwnym miejscu. Nie byłam w stanie określić czasu, bo wszystkie okna zasłonięte były grubymi kurtynami. Wnętrze pokoju oświetlała jedynie dość stara lampa o magicznym źródle energii. Właściwie to jedynie ona była tu czymś niezwykłym. Sama nie wiedziałam, czy jednak nie współczuć ludziom, którzy udawali się do tego szamana w nadziei szybkiego wyzdrowienia. Tymczasem byli oszukiwani wszystkimi błyskotkami wiszącymi pod sufitem, gdyż każda z dolegliwości musiała znikać w sposób naturalny - czyli zwykle uciążliwy i długi. Chyba, że ci ludzie znali jakiś niezwykły sposób ukrywania magii przed zmysłami.
Najbardziej jednak szkoda mi było Mirificusa, który musiał radzić sobie sam w nowej postaci. Nie chcę przez to powiedzieć, że w niego wątpiłam, po prostu mam wyrzuty sumienia, że nie powiedziałam mu  o planie awaryjnym wcześniej. Tymczasem skoro leżę tu w ciepłej pościeli jak najbardziej żywa, chyba nie poszło źle.
Rozejrzałam się uważnie dookoła wypatrując czegoś znajomego. Niestety nowo nabyte książki Mirificus wziął chyba ze sobą, bo nie było w pokoju ani jego, ani wypożyczonych przedmiotów.
I tak przez kolejne parę godzin. W końcu znudziło mi się odpoczywanie i postanowiłam sama go poszukać. Otwierałam po kolei wszystkie napotkane drzwi, nigdzie jednak nie znalazłam nic ciekawego.
-Mirificus! - krzyknęłam  najgłośniej jak tylko mogłam. Zero odpowiedzi.
W nienajlepszym nastroju wróciłam do pierwszego pomieszczenia, w którym się obudziłam. Próbowałam zasnąć, przeszkadzały mi jednak obawy o mojego przyjaciela. Chyba nie wrócił do Watahy beze mnie...?

<Mirificus? :P>

poniedziałek, 6 stycznia 2014

"Ivar- podróż do Świątyni Mrocznej Pani"

Był świt. Wysoki, blady mężczyzna o czarnych, krótkich włosach zmierzył wzrokiem okolicę. Jego koń podrzucił nerwowo łbem ryjąc kopytem ziemię. Chłód poranka przedzierał się pod ubrania.
-Możemy ruszać, pozostali już są... -powiedział zwalisty, brązowowłosy facet.
Czarnowłosy wpatrywał się wciąż przed siebie, jakby nie docierało do niego zupełni nic.
-Ivar... słuchasz mnie?-zapytał ponownie.
-Zamknij się!-syknął Ivar, a jego oczy rozszerzyły się w przypływie adrenaliny, zaskoczenia i lekkiego strachu.
-Smok!-wrzasnął i zakuł boki wierzchowca ostrogami zwracając go w kierunku lasu.
Po okolicy rozniósł się przeraźliwy ryk, a niebo przysłonił ogromny, czarny cień, który byłby w stanie przepełnić grozą nawet najodważniejszych.
Zgromadzeni mężczyźni z krzykiem popędzili konie, które z przerażeniem runęły ku drzewom.
Wielka bestia na tle nieba machnęła skrzydłami i rozwarła szczęki z sykiem wypuszczając z niej strumienie piekielnych płomieni. Ogień spalił trawę, kamienie i piasek zdawały się czerwienić od piekielnego gorąca. Ludzie i konie na tyłach stanęli w płomieniach przemieniając się po chwili w zwęglone zwłoki. Ivara na czele grupy dosięgnął powiew potwornie gorącego powietrza, które zdawało się smażyć jego skórę. Wrzasnął z bólu, gdy gorąc smagnął jego ciało. W powietrzu unosił się zapach zwęglonych szczątek. Smok zniżył lot i tylnymi kończynami chwycił rżącego z przerażenia konia. Jego jeździec zwalił się z grzbietu wierzchowca i grzmotnął w podłogę z głuchym wrzaskiem. Z nieba polała się niczym czerwony deszcz krew rozrywanego na kawałki ogiera. Bestia zleciała po chwili na ziemię ryjąc ogromnymi łapami grunt. Rozwarła paszczę i jeszcze raz zionęła ogniem za uciekającymi ludźmi. Ogień zaznaczył na trawie płonącą ścieżkę i dosięgnął pierwszych drzew. Kilku mężczyzn walcząc z bólem spowodowanym poparzeniami zdusiło magią płomienie trawiące drzewa by zapobiec pożarowi. Smok z zadowoleniem pożarł zmasakrowanego, rozerwanego na kawałki konia. Łypnął wielkimi, płonącymi ślepiami na las, w którym zniknęli ludzie, a potem rozłożył skrzydła i odleciał.
[…]Ivar zatrzymał konia, gdy byli już wystarczająco głęboko w lesie by czuć się względnie bezpiecznymi. Dopiero teraz, gdy z jego głowy zniknęła myśl o niechybnej śmierci ból dał o sobie znać. Spojrzał na spalone ubrania, poparzone ręce i dotknął nadpalonej skóry na lewym boku głowy. Z ran sączyła się woda i ropa. Przeklął pod nosem.
-Baarvar!-Wzrokiem wśród towarzyszy odszukał jednego ze swych bardziej zaufanych ludzi.
Wreszcie go dostrzegł. Jego oczom ukazał się niezbyt wysoki, blady jak kość, smukły facet o błękitnych oczach i ciemnych średniej długości, nierówno obciętych włosach. Na jego skórze również widać było lekkie oparzenia, ale nie tak intensywne jak u samego Ivara i reszty. Pod wypalonym w paru miejscach ubraniem dało się dostrzec rozległe tatuaże na plecach Baarvara.
Mężczyzna podszedł do niego struty.
-Ilu straciliśmy?-zapytał prosto z mostu zielonooki.
-Gdzieś z... 12? Nie mam pewności, bo niektórzy rozpierzchli się po lesie.
Ivar skinął głową.
-A co z Fabienem i Feinrothem?-zapytał nieco drżącym głosem, bo obaj młodzi mężczyźni byli jego synami.
-Są tutaj.
-Logerik?
-Kiepsko z nim, ale może się wyliże.
-Świetnie. Niech Ayra i Nicol zajmą się rannymi.
-Nicol zginęła...-powiedział Baarvar niezadowolonym tonem.
Ivar zmarszczył czoło.
-To daj Ayrze do pomocy kogokolwiek, kto ma jakieś pojęcie o magii leczniczej. Musimy dalej ruszać, do świątyni Pani jest jeszcze kawał drogi, a Dzień Osądu jest już bliski...
-Tak jest-odparł mężczyzna i ruszył wydać polecenia.
Ivar odszukał wzrokiem Ayrę. Była to młoda, ładna kobieta o kasztanowych, lekko falowanych włosach i szarych oczach. Wychwycił jej wzrok i skinął na nią. Kobieta była cała. Widać strumień ognia ani wrzące powietrze nie przebiło się przez jej bariery ochronne. Kobieta podeszła do niego.
-Tak?-zapytała ściszonym głosem.
Dla nikogo nie było nowością, że kobieta od dawna starała się o względy Ivara darząc go nieodwzajemnionym uczuciem. Odkąd podczas porodu umarła jego żona Ivar stronił od towarzystwa kobiet. Co złośliwszy snuli plotki, że zagustował w sodomickich stosunkach z innymi mężczyznami.
-Zajmij się tym-mruknął wskazując na rozległe rany na twarzy, szyi i rękach.
Kobieta zmarszczyła lekko drobny nosek. Poszła po swoją apteczkę i zaczęła oczyszczać ranę. Nacinała lekko naskórek spuszczając ropę. Przemyła całość z zanieczyszczeń, a potem zaczęła zasklepiać magią skórę. Ivar skrzywił się czując ból i rwanie, gdy organizm przymuszany był do natychmiastowej, przyspieszonej regeneracji tkanek. Po chwili skóra zarosła się zostawiając po ranach blade, rozległe blizny.
-Co złożymy w ofierze Mrocznej Pani?-zapytała niepewnie Ayra.
Ivar skrzywił się lekko.
-Na razie przejęliśmy magię może…4 wilków? To bardzo mało, ale są nadzwyczaj cwane. Zupełnie jakby miały rozum!
-Przestań… To niemożliwe. To tylko zwierzęta.-Uśmiechnęła się lekko.
-Niby tak, ale… Nie wiem. Jeśli przed dotarciem do Świątyni nie napełnimy jeszcze co najmniej 4 kryształów trzeba będzie rozejrzeć się za czymś innym…-powiedział i zarządził postój.


Ivar:
 
Baarvar:
 
Ayra:
 
Smok:

sobota, 4 stycznia 2014

Od Serenity

Nie czułam się zbyt dobrze. Ciągle byłam głodna, ale nigdzie mogłam znaleźć pożywienia. Trzy tygodnie temu odeszłam od watahy. Nie miałam wyboru. Wilki cały czas mnie dręczyły i wypominały moje pochodzenie. Byłam ostatnim na świecie wilkiem z klanu ognia. Można to odczytać, że narodziłam się z płomieni, ale to wcale nie tak. Moja matka została zabita. Ojciec też więc niewiele wiedziałam o swoim pochodzeniu. Byłam czarną wilczycą z piwnymi oczami. Nie cierpiałam ludzi. I zagryzałam na śmierć każdego nie przychylnego mi wilka. Truchtałam właśnie w stronę najbliższej groty kiedy usłyszałam trzask gałęzi. Obróciłam się i podniosłam uszy. Zastygłam bez ruchu wsłuchując się. Myślę, że to jeleń. Podkradłam się w kierunku którego dochodził dźwięk szelestania i gryzienia. Zwęszyłam innego wilka. Najpewniej była to Kerra jedna z Wilczyc z mojej byłej watahy. Była wścibska i denerwująca. Idealny obiad. Może nie powinnam tego robić, ale jestem tak strasznie głodna. Zaszłam Kerrę od tyłu i skoczyłam jej na grzbiet. Nawet się biedna nie zorientowała kiedy przegryzłam jej tętnicę. Upadła martwa na ziemię. Zorientowałam się, że właśnie spożywała świeżo upolowanego jelenia. Zjadłam obie zdobycze i ruszyłam w dalszą drogę. Pełna sił sprintem pokonywałam kolejne odległości. O zmierzchu dotarłam na skraj miasteczka Morelie. Mieszkało tak blisko dwa tysiące mieszkańców, ale większość z nich tak bardzo bała się wilków, że nie opuszczali swych domów. Zwolniłam i już spokojnym truchtem wbiegłam na główną drogę. Nagle z nikąd pojawiły się przed mną trzy wilki. Moriarti, Arsen i Krolin, byli oni przewodnictwem mojej poprzedniej watahy. Niespodziewanie Krolin rzuciła się na mnie i ostatnie co zobaczyłam to jej rozwarte szczęki przed moim nosem. Obudziłam się zlana potem i z drżącymi łapami. Ledwo stałam. Rozejrzałam się. Spokojnie Serenity już wszystko dobrze. To był tylko zły sen, wspomnienie. Jesteś bezpieczna. Znów się położyłam. Zasypiając myślałam o tym jakie to ja mam szczęście, że należę do watahy Firefly.

piątek, 3 stycznia 2014

Od Animae CD Thalii

Uśmiechnęłam się, patrząc na zgrabną sylwetkę narysowanego na papierze wilka. Nieźle jak na pierwszy raz.
- Chodź, powiesimy to nad twoim posłaniem. - zaproponowałam - Żeby wszyscy wiedzieli, że należysz do watahy.
Wilczyca ostrożnie podniosła rysunek i przypięła go w odpowiednim miejscu.
- Wygląda ślicznie. - pochwaliłam.
- Ty też masz takie nad swoim posłaniem? - zaciekawiła się Thalia.
- Nie dokładnie takie. - uśmiechnęłam się, wskazując na mój kącik.
- Wow, ładne. - wilczątko podeszło do mojego posłania i oparło się przednimi łapami o ozdobioną drobiazgami ścianę - Sama to wszystko robiłaś?
- Nie wszystko. - roześmiałam się - Zobacz, tą muszelkę na sznurku dostałam od Mirificusa. Tamte piórka znalazł dla mnie Sanguis; miałam robić poduszeczkę na igły i poprosiłam go, żeby poszukał kilka, a on przyniósł takie śliczne i kolorowe, że szkoda mi było je chować i po prostu powiesiłam je na haczyku. O, a ten plik kartek to szkice Nasira. Zastanawialiśmy się, jak można by urządzić jaskinie sypialne.
- Mój wilk się nie umywa...
- Nasir miał więcej czasu, żeby ćwiczyć. - pocieszyłam ją.
- Myślisz, że też tak kiedyś będę umiała? - spytało wilczątko z nadzieją.
- Oczywiście, że tak. Pokażę ci, jak narysować papugę, chcesz?
- Super! - oczy Thali zabłysły z ekscytacją - A umiesz rysować jeszcze inne ptaki?
- Sokoła, wronę, bociana, kolibra, strusia... Może nawet wróbla. Ale nie jestem tak dobra jak Nasir.
- Musisz dużo ćwiczyć. - oznajmiła wilczyca z powagą.
Wybuchnęłam śmiechem.
Wilczątko wyszczerzyło zęby w uśmiechu i odwróciło się z gracją, odbiegając w poszukiwaniu kolejnych kartek do rysowania. Odprowadziłam je wzrokiem zastanawiając się, jak długo będzie trwać faza wyparcia informacji o śmierci całej jej rodziny.

czwartek, 2 stycznia 2014

Od Thalii

Leżąc w jaskini przyglądałam się z zaciekawieniem wilkom, które rozwieszały między drzewami jakaś wielką płachtę.
-Animae, co oni robią?
-Wieszają baner naszej watahy.
-O! A ja tez mogę?-zapytałam.
-Wieszać? Nie. Ale możesz zrobić swój własny bannerek.-powiedziała Animae podając mi kartkę. -Narysuj tutaj to co ci się kojarzy z tą watahą.
-Czyli co na przykład?
-No... na przykład wilka.-Animae wykręciła się po kredki.-Rysowałaś już kiedyś?
-Mmm... Nie. Jak to się robi?
-Popatrz.-wilczyca wzięła kredkę.-Po prostu jeździsz kredka po kartce. O tak.
Wzięłam kredkę, wysunęłam koniuszek języka i zaczęłam rysować. Po kilku chwilach na kartce pojawił się wilk.



 -Ślicznie.-powiedziała Animae.
-Dziękuje. Co z tym teraz zrobimy?-zapytałam.

Animae?

Od Farilla CD Sanguisa

Kiedy tamten osobnik wyszedł, szamanka zaczęła swą prace. Mamrotała coś pod nosem, z tego co usłyszałem to mówiła coś, że zajmie jej to kilka godzin. W momencie zetknięcia się igły z mym ciałem poczułem przeszywający ból. Przed sobą ujrzałem drzewa wyrastające w moim kierunku. Przybierały one dziwne kształty, a liście płonęły. Po paru minutach chata się rozpadła, chciałem biec, ale szamanka przypięła mnie do stołu. Wyrósł już cały las, a ja byłem pośrodku. Po korze spływała krew, a z koron dobiegały krzyki cierpienia. Za szamanką widać było wilki płonące w ogniu. Moja rodzina wpychała je na stosy. Nagle wszystkie drzewa spłonęły, a na ich miejscu pojawiła się kałuża krwi. Posoka zaczęła latać i utworzyła ogromnego wilka. Jego paszcza się rozwarła, i zaczął zmierzać w moim kierunku. Panika sprawiła że zawyłem, na co szamanka odpowiedziała, żebym się uspokoił. Wszystko zniknęło, byłem tylko ja i Taiga. Wraz z nią leciałem przez nicość. W ciemności pojawiły się gwiazdy, a z nich wyleciały duchy, które złączyły się w jedną całość. Był to wizerunek wyroczni z watahy do której kiedyś należałem. Jej mocny głos rozbrzmiał w całej pustce. Mówiła, że demon rzucił na mnie czar. Według niej w niektórych momentach, będę tracił nad sobą kontrole, a moja moc będzie silniejsza na ten czas. Abym mógł to opanować miałbym wyruszyć na wyprawę do starych ruin, gdzie miały nauczyć mnie tego cztery duchy. Potraktowałem to jak czystą bzdurę. Przelecieliśmy przez jej twarz, a po moich plecach spływała krew. Ukazała mi się jaskinia, która wyglądała jak mój dom. Gdy do niej wlecieliśmy ujrzałem miejsce mordu, którego, dla własnego dobra musiałem dokonać. Ojciec wstał, a jego bok szpeciła długa wyrwa. Zawył i reszta rodziny wstała, lecz po chwili wszyscy spłonęli. Z dymu utworzyła się twarz demona która krzyczała "zginiesz". Czułem jakby głowa mi pękała. Dym zniknął. W tym momencie halucynacje się skończyły.
- Robota skończona!- Krzyknęła zadowolona Taiga- Co do halucynacji mogą się jeszcze pojawiać. Na razie idź z Sanguisem do watahy i odpocznij. Sanguis!-
Zawołała.


(Sanguis dokończysz?)

środa, 1 stycznia 2014

Od Sanguisa CD Farilla

- Witam. – powiedziałem z zaskoczeniem, obrzucając nieznanego mi wilka uważnym spojrzeniem. Wyglądał, jakby miał się zaraz przewrócić. – Czy mogę ci jakoś pomóc?
- Nazywam się Farill. – wymamrotał nieznajomy – Przepraszam, czy naruszyłem twój teren? Potrzebuję tylko schronienia na jedną noc…
- Wydaje mi się, że potrzebujesz więcej niż schronienia. – pokręciłem głową – Przede wszystkim trzeba cię opatrzyć, ta rana nie wygląda zbyt dobrze. Chodź, zaprowadzę cię do naszej szamanki, ona będzie wiedziała, co robić.
- Dziękuję. – wymamrotał Farill z ulgą – Nie spodziewałem się spotkać nikogo na tych terenach…
- Nasza wataha mieszka tu od niedawna, ale nie mamy nic przeciwko obcym. Mam na imię Sanguis i chwilowo zastępuję naszą alfę.
- Nie będzie jej przeszkadzać, jeśli zostanę tu na parę dni?
- Myślę, że bardziej wkurzyłaby się, gdybym pozwolił ci gdzieś iść w tym stanie. Masz własną watahę?
- Już nie. – wymamrotał wilk. Coś powstrzymało mnie przed wypytywaniem go o dalsze szczegóły.
- Więc możesz zostać z nami. Dream jest otwarta na nowych członków, zresztą pozostali też.
- Jak na razie marzę tylko o tym, żeby pójść spać i zapomnieć o wszystkim. – odpowiedział Farill cicho.
- Jesteśmy już pod chatką szamanki. Możesz oprzeć się o moje ramię. – zaproponowałem – Taiga jest naprawdę cudotwórczynią, wyleczy twoją ranę szybciej niż się spodziewasz.
Pchnąłem drzwi chatki i wprowadziłem ociekającego wodą wilka do środka. Szamanka zerwała się na równe nogi, dopadając nas jednym susem i pomagając mi ułożyć Farilla wygodnie.
- A temu co się stało, na litość? – spytała zdumiona, wpatrując się w osłupieniu z ranę na grzbiecie wilka – Takiej wydzieliny nie widuje się na co dzień, wygląda mi to na robotę demona i to piekielnie doświadczonego w walce. Kto cię tak urządził?
- Nie uwierzysz, ale moja własna rodzina. – mruknął wilk ponuro.
- Możesz to wyleczyć? – spytałem zaniepokojony.
Taiga skinęła głową, w skupieniu zmywając maź z sierści Farilla i odsłaniając paskudną ranę z rodzaju tych, które goją się miesiącami.
- Lepiej będzie, jeśli trochę tu zostaniesz, mój drogi. – wymruczała do wilka, pochylając się nad nim z igłą i nicią – Zagojenie tego może chwilę potrwać.
- Więc mogę przyłączyć się do watahy? – spytał, rzucając mi zaniepokojone spojrzenie.
Uśmiechnąłem się zawadiacko.
- Właśnie to zrobiłeś. – odpowiedziałem.
< Farill, dokończysz?>