poniedziałek, 20 stycznia 2014

Od Serenity

Nie mogłam przecież wiecznie uciekać przed tymi snami. Myślałam sobie, że jeden koszmar to wszystko co się mi przyśni, ale się myliłam. Boję się każdego dnia zasnąć z obawy przed kolejnym strasznym snem ze mną w roli głównej. W momencie, w którym zamykam oczy widzę siebie biegnącą przez las, a za mną biegnie stado wilków z mojej poprzedniej watahy. Wszystkie. Całe stado. Moi oprawcy. Kiedy ich porzucałam nie miałam pojęcia, że będą prześladować mnie w snach. Stwierdziłam, że już wystarczająco się mną nabawili. Tylko tym razem sen był bardziej realistyczny. Nie tyle biegłam co pędziłam zostawiając za sobą smugę ognia, który pozostawał jako ciągnąca się za mną linia ognia, który pozwalał wytropić mnie mojemu pościgowi. Kiedy zbyt długo stałam w jednym miejscu płomienie pożerały cały las i wszystko dookoła. Więc wtedy znów zaczynałam biec aż w końcu opadałam z sił, potykałam się o własną łapę i spadałam na pysk na ziemię. Nie mogłam wstać, a wycie innych wilków było coraz bliżej. Słyszałam ich wielkie łapy uderzające o podłoże wypełnione suchymi liśćmi, gałązkami i martwymi zwierzątkami. Próbuję wstać, ale jak to zwykle w koszmarach, nie mogę. Podnoszę tylko głowę i wytrzepuję z niej piasek i małe szyszki. Nasłuchuję. Cisza. To dziwne, bo jeszcze przed chwilą słyszałam jak pogoń zbliża się, a ich wielkie nosy węszą w powietrzu. Teraz jednak wszystko umilkło. Nawet ptaki. Cudem wstaję, otrzepuję się i rozglądam. Otacza mnie wielki zielony las Chetwood. Jest taki sam, ale jakby inny, mroczniejszy. Nie ma żadnych odgłosów natury. Stoję tylko ja. Ogień znikną. Droga, którą po sobie zostawiałam zniknęła. Po ognistym wężu został tylko proch i swąd palonej sierści. Dziwne. Ruszam w drogę powrotną do Firefly, ale ku mojemu zdziwieniu nie mogę znaleźć drogi! Wydawało mi się, że znam ją na pamięć, a jednak się myliłam. Wędruję kilka minut i docieram do ogromnej jaskini. Stalaktyty i stalagmity tworzone przez wiele milionów lat nadają jaskini wygląd paszczy lwa lub rekina. Wtedy znów ich słyszę. Te stado co mnie goniło. Bez zastanowienia wkraczam do jaskini. Biegnę przed siebie, ale tym razem nie zostawiam za sobą pełzającego ognia. Kiedy wreszcie przestaję słyszeć ujadanie wilków, zwalniam. Widzę małe światełko, które jest coraz bliżej i bliżej. Jakby do mnie frunęło. Idę w jego kierunku. To co widzę na końcu tunelu przekracza wszelką wyobraźnię. Nie potrafię tego pojąć. Otaczają mnie olbrzymie góry pokryte śniegiem i pagórki zzieleniałe od słońca wiszącego nad tym pięknym krajobrazem. Drzewa wysokie na kilka metrów tańczą na wietrze i śpiewają sobie pieśni w swoim języku. Przede mną rozciąga się droga ubita ze srebrnych kamyczków. Prosi mnie abym nią poszła, ale ja zbaczam z dróżki i idę prosto na szczyt pagórka. Stojąc na nim czuję się naprawdę wolna, a wiatr owiewa mi pysk i gładzi moją czarną sierść. Kładę się i daje odpocząć zmęczonym łapom. Przewracam się na grzbiet i wpatruję w lazurowe niebo bez chmur. Nagle nadlatuje mały, niebieski ptaszek wielkości wilczego ucha. Siada mi na nosie i mówi:
- Nie trafiłaś tu bez powodu.
Przyglądam się stworzonku. Jego niebieskim piórkom i małej główce zakończonej różowym ostrym dzióbkiem. Jego małe nóżki drażnią mnie w nos wiec kicham i tym samy strącam ptaszka na ziemię. Ten jednak szybko się podnosi i otrzepuje. Patrzy na mnie bez choćby cienia gniewu i nakazuje mi podążać za sobą. On leci, ja truchtam za nim. Mijamy pięknie wijącą się rzekę i stary dębowy las szumiący o tajemnicach tej krainy. Rozglądam się i dostrzegam stado dzikich koni. Wydaje mi się nienaturalne, że obok nich leży stado dzikich czarnych panter. Tak być nie powinno. My jesteśmy drapieżnikami, a ssaki zwierzyną łowną. Ta magiczna kraina jest wypaczona. Ptaszek ląduje na grzbiecie jednego z koni. Klacz odwraca się i pyta mnie łagodnym głosem:

- Czy wiesz dlaczego tu jesteś? – podchodzi do mnie wciąż trzymając niebieskiego ptaszka na kłębie. Trąca mnie nosem. Nagle wszystko milknie. Szum rzeki, glosy drzew i przeżuwanie trawy. Pantery zrywają się z ziemi i pędzą w stronę horyzontu, który nagle zamienia się w jaskinię. Czarne koty wbiegają tam, a jaskinia za nimi zamyka się i chowa pod ziemie odsłaniając znów horyzont. Zza moich pleców dobiega wycie i szczekanie. Znaleźli mnie. Widzę ich długą sierść szarpaną przez wiatr i wściekłe oczy wypatrujące mnie w morzu zieleni. Konie rzucają się do ucieczki. Niebieski ptak odfruwa, a ja zostaję sama. Znowu. Zmuszam łapy do biegu i już po chwili pędzę jak szalona. Zostawiam za sobą płonącą drogę. Mam tylko nadzieję, że nie spalę tej cudownej krainy ze snów. Właśnie! Przecież ja śnię i w każdej chwili mogę się obudzić! W chwili, w której planuję jak się obudzić cos rzuca mi się na grzbiet i powala mnie na ziemię. Obracam się brzuchem do góry i widzę przed sobą wykrzywiony pysk Arsena. Warczy coś niezrozumiale. Chcę uwolnić się z pod niego, ale nie pozwala mi na to Moriarti. Zaraz obok niego pojawia się Krolin. Cała trójka warczy na mnie, ale w pewnym momencie nadlatuje niebieski ptaszek. Ląduje pomiędzy uszami Arsena i rozkłada skrzydełka. Właśnie wtedy wszystko ogarnia oślepiające błękitne światło, a ja budzę się zlana potem na swoim legowisku w Firefly. Jak dobrze, że ten koszmar się skończył. Wychodzę ze swojej jaskini, siadam na skale i patrzę w niebo. Wiatr suszy moją mokre od potu skórę i futro. I nagle cichy wiatr układa mi przed łapy olbrzymie niebieskie pióro, które…płonie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz