poniedziałek, 6 stycznia 2014

"Ivar- podróż do Świątyni Mrocznej Pani"

Był świt. Wysoki, blady mężczyzna o czarnych, krótkich włosach zmierzył wzrokiem okolicę. Jego koń podrzucił nerwowo łbem ryjąc kopytem ziemię. Chłód poranka przedzierał się pod ubrania.
-Możemy ruszać, pozostali już są... -powiedział zwalisty, brązowowłosy facet.
Czarnowłosy wpatrywał się wciąż przed siebie, jakby nie docierało do niego zupełni nic.
-Ivar... słuchasz mnie?-zapytał ponownie.
-Zamknij się!-syknął Ivar, a jego oczy rozszerzyły się w przypływie adrenaliny, zaskoczenia i lekkiego strachu.
-Smok!-wrzasnął i zakuł boki wierzchowca ostrogami zwracając go w kierunku lasu.
Po okolicy rozniósł się przeraźliwy ryk, a niebo przysłonił ogromny, czarny cień, który byłby w stanie przepełnić grozą nawet najodważniejszych.
Zgromadzeni mężczyźni z krzykiem popędzili konie, które z przerażeniem runęły ku drzewom.
Wielka bestia na tle nieba machnęła skrzydłami i rozwarła szczęki z sykiem wypuszczając z niej strumienie piekielnych płomieni. Ogień spalił trawę, kamienie i piasek zdawały się czerwienić od piekielnego gorąca. Ludzie i konie na tyłach stanęli w płomieniach przemieniając się po chwili w zwęglone zwłoki. Ivara na czele grupy dosięgnął powiew potwornie gorącego powietrza, które zdawało się smażyć jego skórę. Wrzasnął z bólu, gdy gorąc smagnął jego ciało. W powietrzu unosił się zapach zwęglonych szczątek. Smok zniżył lot i tylnymi kończynami chwycił rżącego z przerażenia konia. Jego jeździec zwalił się z grzbietu wierzchowca i grzmotnął w podłogę z głuchym wrzaskiem. Z nieba polała się niczym czerwony deszcz krew rozrywanego na kawałki ogiera. Bestia zleciała po chwili na ziemię ryjąc ogromnymi łapami grunt. Rozwarła paszczę i jeszcze raz zionęła ogniem za uciekającymi ludźmi. Ogień zaznaczył na trawie płonącą ścieżkę i dosięgnął pierwszych drzew. Kilku mężczyzn walcząc z bólem spowodowanym poparzeniami zdusiło magią płomienie trawiące drzewa by zapobiec pożarowi. Smok z zadowoleniem pożarł zmasakrowanego, rozerwanego na kawałki konia. Łypnął wielkimi, płonącymi ślepiami na las, w którym zniknęli ludzie, a potem rozłożył skrzydła i odleciał.
[…]Ivar zatrzymał konia, gdy byli już wystarczająco głęboko w lesie by czuć się względnie bezpiecznymi. Dopiero teraz, gdy z jego głowy zniknęła myśl o niechybnej śmierci ból dał o sobie znać. Spojrzał na spalone ubrania, poparzone ręce i dotknął nadpalonej skóry na lewym boku głowy. Z ran sączyła się woda i ropa. Przeklął pod nosem.
-Baarvar!-Wzrokiem wśród towarzyszy odszukał jednego ze swych bardziej zaufanych ludzi.
Wreszcie go dostrzegł. Jego oczom ukazał się niezbyt wysoki, blady jak kość, smukły facet o błękitnych oczach i ciemnych średniej długości, nierówno obciętych włosach. Na jego skórze również widać było lekkie oparzenia, ale nie tak intensywne jak u samego Ivara i reszty. Pod wypalonym w paru miejscach ubraniem dało się dostrzec rozległe tatuaże na plecach Baarvara.
Mężczyzna podszedł do niego struty.
-Ilu straciliśmy?-zapytał prosto z mostu zielonooki.
-Gdzieś z... 12? Nie mam pewności, bo niektórzy rozpierzchli się po lesie.
Ivar skinął głową.
-A co z Fabienem i Feinrothem?-zapytał nieco drżącym głosem, bo obaj młodzi mężczyźni byli jego synami.
-Są tutaj.
-Logerik?
-Kiepsko z nim, ale może się wyliże.
-Świetnie. Niech Ayra i Nicol zajmą się rannymi.
-Nicol zginęła...-powiedział Baarvar niezadowolonym tonem.
Ivar zmarszczył czoło.
-To daj Ayrze do pomocy kogokolwiek, kto ma jakieś pojęcie o magii leczniczej. Musimy dalej ruszać, do świątyni Pani jest jeszcze kawał drogi, a Dzień Osądu jest już bliski...
-Tak jest-odparł mężczyzna i ruszył wydać polecenia.
Ivar odszukał wzrokiem Ayrę. Była to młoda, ładna kobieta o kasztanowych, lekko falowanych włosach i szarych oczach. Wychwycił jej wzrok i skinął na nią. Kobieta była cała. Widać strumień ognia ani wrzące powietrze nie przebiło się przez jej bariery ochronne. Kobieta podeszła do niego.
-Tak?-zapytała ściszonym głosem.
Dla nikogo nie było nowością, że kobieta od dawna starała się o względy Ivara darząc go nieodwzajemnionym uczuciem. Odkąd podczas porodu umarła jego żona Ivar stronił od towarzystwa kobiet. Co złośliwszy snuli plotki, że zagustował w sodomickich stosunkach z innymi mężczyznami.
-Zajmij się tym-mruknął wskazując na rozległe rany na twarzy, szyi i rękach.
Kobieta zmarszczyła lekko drobny nosek. Poszła po swoją apteczkę i zaczęła oczyszczać ranę. Nacinała lekko naskórek spuszczając ropę. Przemyła całość z zanieczyszczeń, a potem zaczęła zasklepiać magią skórę. Ivar skrzywił się czując ból i rwanie, gdy organizm przymuszany był do natychmiastowej, przyspieszonej regeneracji tkanek. Po chwili skóra zarosła się zostawiając po ranach blade, rozległe blizny.
-Co złożymy w ofierze Mrocznej Pani?-zapytała niepewnie Ayra.
Ivar skrzywił się lekko.
-Na razie przejęliśmy magię może…4 wilków? To bardzo mało, ale są nadzwyczaj cwane. Zupełnie jakby miały rozum!
-Przestań… To niemożliwe. To tylko zwierzęta.-Uśmiechnęła się lekko.
-Niby tak, ale… Nie wiem. Jeśli przed dotarciem do Świątyni nie napełnimy jeszcze co najmniej 4 kryształów trzeba będzie rozejrzeć się za czymś innym…-powiedział i zarządził postój.


Ivar:
 
Baarvar:
 
Ayra:
 
Smok:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz