Dwa tygodnie w Watasze Firefly. Nie mogę opuścić myśli o Stevie i Anay. Czuję się winny że z nimi nie zostałem.
Przez cały czas chodziłem smutny i leniwy. Nie mogłem się z nikim zaprzyjaźnić, czułem się obcy. Poszedłem na zwiady. Jak zwykle nic nowego. Jednak do mojego nosa doleciał jakiś zapach. Wydawał mi się podejrzany. Ruszyłem za nim. Biegłem przez las wymijając po kolei drzewa. Zobaczyłem przed sobą dużą ukośną skałę. Wbiegłem po niej i zatrzymałem się na brzegu. Na dole zobaczyłem wielkiego niedźwiedzia. Dość dziwnie wyglądał. Z pyska leciała mu piana i miał czerwone ślepia. Z daleka widać że jest zagrożeniem dla watahy. Zaczaiłem się na brzegu skały i gdy byłem gotowy skoczyłem z góry nad niedźwiedziem, obróciłem się w locie i wylądowałem przed nim. Potwór zaryczał głośno i poszedł w moją stronę. Zawyłem mocno i zacząłem skakać, aby zwrócić na siebie jego uwagę. On zaczął iść szybciej, a potem biec. Odwróciłem się i zacząłem uciekać. Wszystko wg planu. Pobiegłem na północ. Mój cel był bardzo daleko. Nie mogłem biec za szybko, bo niedźwiedź przestałby mnie gonić. W końcu widać było rzekę. Dzielił mnie od niej dystans ok. 300 metrów. Zatrzymałem się i spojrzałem na niedźwiedzia. Gdy już był tuż tuż rzuciłem się na jego łeb i zacząłem drażnić, drapać i gryźć. Warczałem i wyłem. Wściekły niedźwiedź po chwili zrzucił mnie potrząśnięciem łba. Upadłem na ziemię. Miałem mało czasu. Wstałem i jeszcze brudny od ziemi pobiegłem do rzeki. Niedźwiedź popędził za mną. Byłem już na brzegu. Zgrabnie odbiłem się od ziemi i skoczyłem przez rzekę. Zabrakło mi jednego metra. Wpadłem do wody, lecz już blisko drugiego brzegu. Mogłem dojść do końca. /\le nurt zabrał mnie z rzeką. Głupi niedźwiedź skoczył za mną rycząc i sapiąc. Miałem nadzieję że go utopię. Razem z jego podejrzewanie chorobą wścieklizną. Rzeka była bardzo głęboka i dość szeroka. Płynąłem do brzegu. Nagle zobaczyłem że przed nami jest wodospad. Zacząłem szybciej ruzać łapami. Byłem coraz bliżej śmierci. W ostatniej chwili złapałem się mokrego wystającego korzenia z brzegu. Niedźwiedź też próbował się łapać, ale nic go nie utrzymywało. Już ostatkiem sił machnął łapą i drasnął mnie długimi ostrymi pazurami. Zaraz potem zniknął mi z oczu za wodospadem. A za nim spłynęło pasmo czerwonej krwi wypływającej z mojego boku. Powoli i z wysiłkiem wdrapałem się na brzeg i podszedłem nad brzeg przepaści. Rozglądałem się. Nagle spod warstwy mgły na dole wyłoniło się kudłate ciało wielkiego zwierza. Ciało bez krzty życia. Odwróciłem się i cały mokry, ociekający wodą upadłem na ziemię. Zobaczyłem samicę zbliżającą się do mnie.
- Nic ci nie jest? - spytała.
- Jest OK - odpowiedziałem po chwili oddechu.
- Pomóc ci?
- Nie trzeba... - jęknąłem słabo. Wstałem i otrzepałem się z wody i kurzu. Spojrzałem na samicę. - Jak masz na imię?
(Dokończy któraś samica? Bardzo bym prosił)
Przez cały czas chodziłem smutny i leniwy. Nie mogłem się z nikim zaprzyjaźnić, czułem się obcy. Poszedłem na zwiady. Jak zwykle nic nowego. Jednak do mojego nosa doleciał jakiś zapach. Wydawał mi się podejrzany. Ruszyłem za nim. Biegłem przez las wymijając po kolei drzewa. Zobaczyłem przed sobą dużą ukośną skałę. Wbiegłem po niej i zatrzymałem się na brzegu. Na dole zobaczyłem wielkiego niedźwiedzia. Dość dziwnie wyglądał. Z pyska leciała mu piana i miał czerwone ślepia. Z daleka widać że jest zagrożeniem dla watahy. Zaczaiłem się na brzegu skały i gdy byłem gotowy skoczyłem z góry nad niedźwiedziem, obróciłem się w locie i wylądowałem przed nim. Potwór zaryczał głośno i poszedł w moją stronę. Zawyłem mocno i zacząłem skakać, aby zwrócić na siebie jego uwagę. On zaczął iść szybciej, a potem biec. Odwróciłem się i zacząłem uciekać. Wszystko wg planu. Pobiegłem na północ. Mój cel był bardzo daleko. Nie mogłem biec za szybko, bo niedźwiedź przestałby mnie gonić. W końcu widać było rzekę. Dzielił mnie od niej dystans ok. 300 metrów. Zatrzymałem się i spojrzałem na niedźwiedzia. Gdy już był tuż tuż rzuciłem się na jego łeb i zacząłem drażnić, drapać i gryźć. Warczałem i wyłem. Wściekły niedźwiedź po chwili zrzucił mnie potrząśnięciem łba. Upadłem na ziemię. Miałem mało czasu. Wstałem i jeszcze brudny od ziemi pobiegłem do rzeki. Niedźwiedź popędził za mną. Byłem już na brzegu. Zgrabnie odbiłem się od ziemi i skoczyłem przez rzekę. Zabrakło mi jednego metra. Wpadłem do wody, lecz już blisko drugiego brzegu. Mogłem dojść do końca. /\le nurt zabrał mnie z rzeką. Głupi niedźwiedź skoczył za mną rycząc i sapiąc. Miałem nadzieję że go utopię. Razem z jego podejrzewanie chorobą wścieklizną. Rzeka była bardzo głęboka i dość szeroka. Płynąłem do brzegu. Nagle zobaczyłem że przed nami jest wodospad. Zacząłem szybciej ruzać łapami. Byłem coraz bliżej śmierci. W ostatniej chwili złapałem się mokrego wystającego korzenia z brzegu. Niedźwiedź też próbował się łapać, ale nic go nie utrzymywało. Już ostatkiem sił machnął łapą i drasnął mnie długimi ostrymi pazurami. Zaraz potem zniknął mi z oczu za wodospadem. A za nim spłynęło pasmo czerwonej krwi wypływającej z mojego boku. Powoli i z wysiłkiem wdrapałem się na brzeg i podszedłem nad brzeg przepaści. Rozglądałem się. Nagle spod warstwy mgły na dole wyłoniło się kudłate ciało wielkiego zwierza. Ciało bez krzty życia. Odwróciłem się i cały mokry, ociekający wodą upadłem na ziemię. Zobaczyłem samicę zbliżającą się do mnie.
- Nic ci nie jest? - spytała.
- Jest OK - odpowiedziałem po chwili oddechu.
- Pomóc ci?
- Nie trzeba... - jęknąłem słabo. Wstałem i otrzepałem się z wody i kurzu. Spojrzałem na samicę. - Jak masz na imię?
(Dokończy któraś samica? Bardzo bym prosił)