Wojna zbliżała się ku końcowi. Wrogowie wygrywali. Było ciemno i w
dodatku zaczął padać deszcz. Nic nie widziałem. Nawet mojej siostry
Anay, co zwykle nie sprawia mi kłopotu, gdyż jest biała jak śnieg.
Steve'a też nie było. Zacząłem się rozglądać, więc jakiś wilk
korzystając z mojej nieuwagi zaatakował mnie. Z trudem odparłem atak,
lecz on dotkliwie poranił mi ucho. I wtedy wrogie wilki zaczęły rozbijać
nasze szeregi. Nasze wojska się rozdzieliły. Chciałem zawrócić, ale
coraz to nowe wilki mnie pchały przed siebie. Niedobitki uciekły z pola
bitwy. Reszta zginęła. Później szukałem mojego rodzeństwa, ale ich nie
znalazłem. Spodziewałem się najgorszego. Ruszyłem w świat szukając
jakiegoś miejsca. Nie mogłem przestać myśleć o stracie Anay i Steve'a.
Szedłem przez niewyobrażalnie ciemny las ze zwieszoną głową. Gdy
wszedłem na jakiś most, zobaczyłem przed sobą białą wilczycę. Podniosłem
głowę i otworzyłem szeroko oczy. Jak tu jest wilk to musi i być wataha.
Podszedłem powoli do nieznajomej. Ukłoniłem się nisko.
- Witaj - przywitałem się. - Przepraszam że może cię nachodzę, ale mogę spytać czy jest tu jakaś wataha?
Wilczyca zmierzyła mnie wzrokiem.
- Tak, jest tu. Wataha Firefly. Chcesz dołączyć?
- Chciałbym, jeżeli się alfa zgodzi.
- Myślę że tak. Chodź.
Poszedłem za śliczną panią.
- Jak masz na imię? - zapytałem.
- Larien.
- A ja Zeeke. Wiesz, jestem strasznie głodny. Mógłbym zapolować, ale nie lubię działać sam - powiedziałem przymilnym tonem.
- Niech zgadnę, chcesz żebym z tobą coś upolowała - sprostowała Larien.
- Eee, no tak. To co? Dasz się skusić?
<Larien? Dokończysz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz