Oczywiście, że poszłam za nim. Tunel zdawał się nie mieć końca, brak jakiegokolwiek światła również nas spowalniał, musieliśmy trzymać się blisko ścian uważając jednocześnie pod nogi. Z czasem gładka posadzka stawała się coraz mniej gładka i, szczerze, wolałam nie wiedzieć co się na niej znajdowało. Wystarczyła mi świadomość, że wplątałam się kilka razy w pajęczyny i nie mogłam pozbyć się wrażenia, że coś wędruje po mojej lewej ręce.
Oszczędzałam też siły na czarowanie czegoś ważniejszego niż grupa świetlików. Coś mi podpowiadało, że to nie jest zwyczajna piwnica czy choćby droga ucieczki poza miejskie mury.
W końcu jednak udało nam się dojść do tego, czemu ktoś ukrywał ten tunel. Jak do tej pory słyszałam jedynie własne i Mirificusa kroki, w tamtej jednak chwili do moich uszu dotarł zupełnie inny dźwięk - głośne wycie wilka. Nie było co do tego wątpliwości.
Minęliśmy kolejny zakręt i w oddali ukazało się światło. Nie było to jednak słońce. Rozpoznałam jasny blask błękitnej rudy. W normalnych warunkach byłoby to możliwe dopiero po uderzeniu kamienia. Aby świecił nieprzerwanie należało poddać go skomplikowanej obróbce, na której znało się niewiele osób, z tego powodu był to drogi materiał. Skoro znalazł się tutaj, musi to być raczej dość ważne miejsce i nie zostałoby pozostawione samemu sobie. Teoretycznie. Mieliśmy szczęście i do wielkiej sali weszliśmy bez problemów.
Naszym oczom ukazała się wielka jaskinia, której centrum stanowiła arena z wyrytymi runicznymi znakami. Krąg przedzielony był na dwie połowy - poza układem znaków różniły się tym, że tylko na jednej części stał niewysoki, kamienny postument. Dookoła areny piętrzyły się drewniane konstrukcje, które wyglądały na obszerne trybuny. W tej chwili prócz nas nie było na nich żywej duszy.
Rozległo się kolejne wycie. Dzięki temu zdołałam namierzyć właściwe drzwi, jedne z kilku, które znajdowały się po drugiej stronie jaskini. Nie czekając dłużej pobiegliśmy przed siebie.
Po chwili staliśmy w dość długim i szerokim korytarzu. Na przeciwko nas wypatrzyłam kolejne drzwi, największe z wszystkich, które tu widziałam. Po środku sufit podtrzymywały dwa rzędy zdobionych kolumn. Nie to jednak najbardziej zwróciło moją uwagę. Wstrzymałam na chwilę oddech widząc ustawione przy bocznych ścianach korytarza liczne klatki. Najgorsze było to, że nie były puste...
Podbiegłam do najbliżej znajdującego się wilka. Choć był słaby, dał radę wydać z siebie cichy warkot. Zaraz potem dołączyła do niego reszta więźniów.
-Spokojnie -szepnęłam i zaraz potem wymówiłam słowa znanego powszechnie pozdrowienia. Zgodnie z rodzajem zaklęcia jakie na nas rzuciłam, pomimo zmiany postaci nadal mogliśmy rozmawiać z wilkami-Jesteśmy przyjaciółmi.
Zamiast odpowiedzi usłyszałam tylko głośniejszy warkot.
-Jak to możliwe... -odezwał się natomiast głos obok. Młoda wadera przysunęła się bliżej krat- Rozumiesz nas? Przecież jesteś...
-Zmienionym w człowieka wilkiem. To długa historia -kucnęłam obok jej klatki. Kamień spadł mi z serca, przez chwilę bowiem poważnie zastanawiałam się, czy na pewno u żyłam odpowiedniego zaklęcia- Odpowiedz mi szybko na kila pytań. Gdzie są ludzie?
-Dosłownie chwile temu wyszli przez tamte drzwi -wskazała na odległe, wielkie wrota- Prowadzą na zewnątrz. Przyprowadzili nowego i odeszli.
-Wiesz, gdzie trzymają tu klucze?
-Środkowa skrzynka przy wyjściu, przynajmniej tak pamiętam. Jest zabezpieczona szyfrem. Spytajcie kogoś, kto siedzi bliżej i mógł go podpatrzeć -zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Mirificus biegł już, żeby się tym zająć- Na prawdę nas uwolnicie? -spytała wilczyca spytała z nadzieją.
-Przynajmniej mam taki zamiar -potaknęłam- Od jak dawna tu jesteś?
-Już nie pamiętam... -pokręciła głową- Na pewno nie tak długo jak on -zwróciła wzrok na małomównego sąsiada- Któregoś dnia zaprowadzili go do wielkiej sali a gdy wrócił... Od tamtej pory nie odezwał się ani słowem.
Przygryzłam wargę.
-Tak jak myślałam...
-To tutaj odbierają nam magię i przelewają ją w kryształy -dokończył za mnie- Wszyscy byśmy tak skończyli, gdyby nie wy!
-Jeszcze nic nie zrobiliśmy -poprawiłam- A nie mogliście sami użyć magii, żeby się uwolnić?
-Niestety, to miejsce chroni inne zaklęcie, które nie pozwala nam używać własnych.
Mirificus przyszedł z kluczami i otworzył klatkę, w której przebywał wilk, później wilczyca, a potem właściwie jakieś pięćdziesiąt innych zamków. Zza krat wyłaniały się postacie w różnym wieku, zdrowe, trochę mniej zdrowe, niemal wszyscy jednak byli w stanie iść o własnych nogach. Wyjątkiem były dwa czarne szczeniaki. Leżały nieprzytomne i nie daliśmy rady ich obudzić.
-Mogły dostać za dużo środka usypiającego, którego używają łowcy -wyjaśnił któryś z uwolnionych już wilków- Widać były wyjątkowo waleczne.
Wzięliśmy je więc na ręce i tak wielką grupą skierowaliśmy się do wyjścia.
Jak tylko otworzyliśmy wrota, przed nami stanęli uzbrojeni, lecz przerażeni strażnicy. Nic dziwnego, w końcu teraz, gdy wilki nie ograniczało już zaklęcie dały pokaz swoich zdolności. W ten sposób zostaliśmy znów sami.
Oprócz tych dwóch nieprzytomnych szczeniaków każdy miał dokąd wracać. Na przykład ta pierwsza wilczyca, z którą rozmawiałam, miała na imię Nedarya, odnalazła się w tłumie ze swoim narzeczonym i razem z nim wróciła do swojej Watahy Zielonych Koniczyn, gdzieś daleko na północ stąd.
I nam trzeba było już wracać do siebie. Po usłyszeniu mnóstwa razy "dziękuję" skierowaliśmy się do Lasu Chetwood. Już na czterech łapach.
Gdybym nie trzymała na grzbiecie małej, podskoczyłabym z radości wysoko do góry. Wszystkie kwiaty dookoła nas zakwitły reagując na moje emocje. Jak dobrze znów być we własnej skórze!
Postanowiliśmy, że szczeniaki weźmiemy do Taigi, ona na pewno będzie potrafiła się nimi zająć. A potem... kto wie? Może zostaną w Watasze?
Jedno jednak było pewne: nasza wyprawa zakończyła się powodzeniem. Zdobyliśmy potrzebną książkę (a nawet kilka innych dodatkowych), uwolniliśmy magiczne wilki i przede wszystkim uszliśmy tego wszystkiego z życiem.
<THE END, chyba że chcesz Mirificus coś jeszcze dodać ;3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz